edycja chujowa
chciałem karmelową bąbelkową otworzyć ale brapłem śmierdząco i nie wiem czy to bezpieczne w moim województwie
stolicyjechali pięć dni przez pustynię i góry przez zakurzone puebla gdzie mieszkańcy wychodzili na ulice żeby na nich patrzeć strażnicy w rozmaitych galowych mundurach nadgryzionych zębem czasu jeńcy w łachmanach dano im koce i kiedy tak siedzieli w kucki przy ognisku okryci tymi serapes
otworzył ją punktakiem kowalskim i młotem i wyjął płaski pakunek w brązowym papierze rzeźnickim przetłuszczonym jak pergamin glanton rozwinął pakunek i upuścił papier na ziemię w dłoni trzymał sześciostrzałowego kolta z długą lufą była to broń przyboczna ogromnych rozmiarów przeznaczona dla kawalerzystów w
się w ogień oczami czarnymi jak wyloty luf w nocy dzieciak zobaczył że jeden z nich szpera dłonią w czystych popiołach szukając węgielka do zapalenia fajkiwstali przed brzaskiem i gdy tylko zrobiło się jasno na tyle że było cokolwiek widać osiodłali wierzchowce i zebrali się do drogi o świcie
mili małe kończyny i bezzębne papierowe czaszki niemowląt jak ossatura małpek w miejscu zadanej śmierci resztki zbutwiałych koszyków i kawałki rozbitych garnków pośród żwiru jechali dalej rzeczka płynęła w soczystozielonym korytarzu drzew ciągnącym się od nagich gór na zachodzie widać było postrzępiony carcaj a na północy wierzchołki animas niewyraźne i niebieskietego wieczora biwakowali na smaganym wiatrem
anachoreta kolejny świtstanęli przed cantiną zliczyli pieniądze a toadvine odgarnął wysuszoną skórę służącą za drzwi i weszli do środka gdzie wszystko było spowite mrokiem i bezkształtne z krokwi u sufitu zwisała pojedyncza lampa w ciemności siedziały czarne
wystrzelił po trawie długi gorący szlak quíen quíen wołałel jefe odparł sędziażongler odszukał spojrzeniem glantona ten siedział bez ruchu żongler zerknął na żonę która z twarzą zwróconą w mrok kiwała się lekko w oddaleniu chwytając wiatr w łachmany podniósł palec do ust i rozłożył ręce w wyrazie niepewnościel jefe syknął sędziamężczyzna odwrócił się
słuchając słabnącej kanonady i jak w tej dziwnej zapadającej ciszy zaczęło narastać dudnienie które najpierw wziął za grzmot aż nagle zza rogu ukazała się kula armatnia niczym mi ska turlała się po bruku potoczyła ulicą i znikła z oczu opowiedział jak zdobyli miasto chihuahua bojownicy walczący w łachmanach i gaciach i jak kule armatnie z czystej miedzi koziołkowały po trawie niczym
12 godzin w zapierdalaczuodpalam piccę z biedry i cydr
>>214768099>odpalam piccę z biedrybaza smacznegoco tak przytrzymują? wolne dali chociaż?
małych pustynnych nietoperzy a na północy wzdłuż rozdygotanego krańca ziemi przez pustkę gnały tumany kurzu niczym dymy wzniecane przez odległe armie góry z pomiętego papieru marszczyły się w wyraźnych fałdach cienia pod rozciągniętym niebieskim zmierzchem na bliższym planie leżało szkliwione koryto wyschniętego
ukry walą dzisiaj w moskali równo
jeziora drżące jak mare imbrium i w ostatnich chwilach dnia stada saren sunęły na północ nękane na równinie przez wilki koloru pustyniglanton osadził konia i długo się przyglądał tej scenie tu i ówdzie na mesie skąpe suche zielsko siekało łodygami na wietrze jak wstające podziemne widma kopii i włóczni z dawnych potyczek nigdy
nieupamiętnionych całe niebo było w stanie wrzenia i na wieczorną ziemię szybko zstąpiła noc a wokół fruwały małe szare ptaszki popłakując cicho za utraconym słońcem glanton popędził konia zniknął i tak samo zniknęło wszystko inne w burzliwej
>>214768176klikaj interesed
zagładzie niesionej przez mroktej nocy gdy obozowali na równinie pod osypiskiem skalnym doszło do zabójstwa które przewidywano biały jackson upił się w janos i przez dwa dni jechał przez góry posępny i kaprawooki siedział teraz zmordowany przy ognisku zdjąwszy buty i popijał aguardiente z flaszki w otoczeniu swoich towarzyszy wyjących wilków i opatrzności nocy siedział tak kiedy do ognia podszedł murzyn rzucił na ziemię derkę usiadł na niej
i zaczął nabijać fajkęw obozie były dwa ogniska nie obowiązywały jednak żadne wyraźne ani domyślne zasady kto może przy nich zasiąść ale gdy biały spojrzał na drugie zobaczył że jedzą przy nim kolację delawarowie john mcgill i nowi jeźdźcy w kompanii więc ruchem ręki i bełkotliwym przekleństwem odesłał tam murzynatutaj poza wszelkim
ludzkim osądem każde przymierze było kruche murzyn podniósł wzrok znad fajki wokół ognia siedzieli mężczyźni – oczy niektórych odbijały światło jak rozżarzone węgle zagnieżdżone w czaszkach oczy innych nic nie odbijały ale źrenice murzyna przypominały dwa czarne korytarze dla nagiej i nieodczynionej nocy żeglującej od tego co już było ku temu co miało dopiero nadejść każdy może siedzieć gdzie mu się chce odparłbiały przechylił
głowę z jednym okiem zamkniętym i zwisającą żuchwą jego pas z bronią leżał zwinięty na ziemi wyciągnął rękę wyjął rewolwer i odciągnął kurek czterej mężczyźni wstali i odeszlichcesz mnie zastrzelić? spytał murzynjak nie zabierzesz stąd swojego
posmarowany zjełczałym łojem nad dolnym żebrem widać było dziurę po kuli z karabinu toadvine’a mężczyzna miał czarne długie włosy zmatowiałe od pyłu przemknęło po nich kilka wszy policzki pomazane były na biało nad nosem widniały szewrony pod oczami i na podbródku postacie namalowane ciemnoczerwoną
przecięli kamieniste arroyo i sunęli dalej przez wypatroszony teren aż do niewielkiego wzniesienia na którym stało stare presidio duży trójkątny budynek z okrągłymi wieżami w rogach w murze od wschodu była pojedyncza brama a gdy się zbliżyli zobaczyli wzlatujący dym który poczuli wcześniej w porannym
farbą był stary tuż nad biodrem miał zaleczoną ranę od lancy na lewym policzku zaś cięcie od szabli sięgające kącika oka blizny te na całej długości ozdobiono wytatuowanymi wizerunkami być może zatartymi z upływem czasu bo nie przypominały niczego znanego z pustynisędzia przyklęknął z
z naszego miejscasędzia zostawiliśmy go na wysokiej przełęczy przy czystym strumyku jego i jednego delawara kazał nam okrążyć górę i wrócić w to samo miejsce za czterdzieści osiem godzin zrzuciliśmy wszystkie juki na ziemię zabraliśmy ich dwa konie a on
wszędzie dokoła tego kotła jasnożółta tu i tam połyskiwały małe płatki krzemionki ale przeważnie to były wykwity czystej siarki poodłupywaliśmy to i posiekali nożami aż uzbierało się ze dwa funty a wtedy sędzia wziął sakwy schował się w osłoniętym miejscu pośród skał i wysypał węgiel drzewny i saletrę
czarnego dupska to zaraz będziesz nieżywy trupmurzyn spojrzał w stronę glantona ten patrzył na niego murzyn włożył fajkę do ust wstał wziął derkę i zwinął ją na rękuto twoje ostatnie słowo?ostatnie jak sąd bożyponownie spojrzał ponad płomieniami na glantona a potem odszedł w mrok biały jackson zluzował kurek i położył rewolwer przed sobą na ziemi dwaj z tamtych czterech
ale was biją
wrócili i stanęli niepewnie przy ognisku jackson siedział ze skrzyżowanymi nogami jedną rękę oparł na udzie a w drugiej wyciągniętej na kolanie trzymał cienkie czarne cigarillo najbliżej niego znajdował się tobin który próbował wstać gdy zobaczył że z ciemności wyłania się murzyn z nożem
błękitną otchłań poniżej minęli ciemny las jodłowy a małe hiszpańskie koniki wdychały rozrzedzone powietrze o zmierzchu zaś gdy wierzchowiec glantona gramolił się przez zwalony pień z żerowiska naprzeciwko wyłonił się chudy płowy niedźwiedź i popatrzył na jeźdźców mętnymi świńskimi ślepiamikoń stanął dęba a glanton
nożem przeciął rzemienie sakwy ze skóry kuguara którą miał mężczyzna i wysypał zawartość na piasek ukazała się osłona na oczy ze skrzydła kruka różaniec z pestek kilka krzesiw do strzelby i garść ołowianych kul był też kamień nerkowy albo talizman z wnętrzności jakiegoś zwierzęcia sędzia obejrzał go i schował do kieszeni pozostałe przedmioty rozsunął dłonią jakby chciał coś z
nich wyczytać a potem rozciął nożem kalesony przy ciemnych genitaliach wisiał mały woreczek ze skóry który sędzia odciął i również włożył do kieszeni kamizelki wreszcie zgarnął z piasku czarne kosmyki chwycił je mocno w garść i
powietrzuglanton grzmotnął w drzwi maczugą obitą surową skórą jak podróżny u wrót gospody niebieskawe światło oblewało wzgórza dokoła i tylko najwyższe szczyty na północy stały w słońcu bo całą kalderę wciąż spowijał mrok echo zadudniło wśród nagich poszarpanych ścian skalnych i powróciło mężczyźni osadzili konie glanton kopnął w bramęwyłazić
i delawar zaczęli taszczyć bagaże wyżej patrzyłem jak odchodzi i powiedziałem wtedy że już nigdy go nie zobaczętobin spojrzał na dzieciaka w tym życiu już nigdy dodał pomyślałem że glanton zostawi go na łasce losu nazajutrz po drugiej stronie góry natknęliśmy się na tych dwóch zuchów co zdezerterowali wisieli na
>>214768154bo gówniana maszyna się psuje codzienniew ogóle kierowniczka mnie wkurwiłamówię jej że zostanę dłużej, ale ostatni autobus mam o 20to jeszcze godzinkę, jeszcze godzinkęto wpisałem sobie jeszcze godzinę dłużej i poszedłem kilometr na inny przystanek
pomieszał ręką i dodał siarkityle się na tym wyznawałem żem już myślał że będziemy musieli dolać do tego własnej krwi jak jacy wolnomularze ale tak się nie stało urobił to rękami a dzicy przez cały czas zbliżali się ku nam po równinie a gdy się obróciłem sędzia wstał ten wielki bezwłosy niedołęga wyjął siura i zaczął szczać na
traperskim w obu dłoniach jakby niósł jakieś rytualne narzędzie biały jackson spojrzał pijackim wzrokiem a czarny zrobił krok do przodu i jednym ciosem ściął mu głowęz kikuta szyi wystrzeliły jak węże z koszyka dwie grube i dwie cienkie strugi ciemnej krwi i zakreśliwszy łuk w powietrzu zasyczały w płomieniach głowa potoczyła się w lewo i zastygła u stóp byłego księdza patrząc wybałuszonymi oczami tobin szarpnął nogą wstał i
>11 września>nadal nie mam gf
się cofnął ognisko zakopciło uniosła się chmura poczerniałego szarego dymu a kolumnowe łuki krwi powoli opadły aż wreszcie w szyi zabulgotało lekko jak w garnku na kuchni a potem i to ucichło biały jackson siedział jak przedtem tylko bez głowy zalany krwią z cigarillo w palcach pochylony ku ciemności i dymiącej grocie w płomieniach gdzie uszło jego życieglanton wstał inni się odsunęli nikt się nie odezwał kiedy o świcie ruszali
przywarł do jego szyi i wyciągnął rewolwer tuż za nim znajdował się jeden z delawarów jego wierzchowiec bryknął do tyłu jeździec próbował zawrócić okładając zwierzę zaciśniętą pięścią po łbie a niedźwiedź wyciągnął długi pysk w ich stronę w wyrazie oszołomienia zdumiony ponad wyobrażenie ze wstrętnym ochłapem zwisającym z paszczy z kłami zabarwionymi krwią glanton strzelił kula trafiła
zdjął skalp potem wstali i odeszli zostawiając mężczyznę by schnącymi oczami wpatrywał się w zgubny pochód słońcaprzez cały dzień jechali po bladej gastynie porośniętej z rzadka łobodą i prosem wieczorem dotarli do zagłębienia terenu które tak donośnie dźwięczało pod kopytami że konie brykały i przyśpieszały kroku wywracając ślepiami
gdzieś rysownikiem bo te obrazki takie dobre że wystarczą za rzeczy ale żaden człowiek nie zdoła zmieścić świata na kartkach książki tak samo jak nie idzie w takiej wszystkiego narysowaćsłusznie powiedziane marcusie odparł sędzia
jak zwierzęta w cyrku a nocą gdy leżeli w tym zagłębieniu każdy z nich słyszał głuche dudnienie skał spadających gdzieś hen pod spodem w straszliwym mroku we wnętrzu światanazajutrz przejechali przez jezioro pokryte gipsem tak miałkim że konie nie zostawiały śladów jeźdźcy zamaskowali twarze popiołem kostnym rozsmarowanym wokół oczu a
jeśliście biali krzyknąłkto tam? zawołał głossplunąłkto to?otwierać odparł glantonczekali zagrzechotały łańcuchy ściągane z desek wysoka brama uchyliła się ze zgrzytem do wewnątrz i ukazał się mężczyzna z karabinem gotowym do strzału glanton trącił konia kolanem a zwierzę uniosło łeb pchnęło nim bramę na oścież i wjechali do środkazsiedli w szarym półmroku w obrębie murów i przywiązali konie dokoła stało
drzewie głową w dół obdarci ze skóry powiem ci że to człowiekowi urody nie przydaje jak dzicy się wcześniej nie połapali to teraz ani chybi już wiedzieli że nie mamy prochunie dosiedliśmy koni prowadziliśmy je z dala od kamieni i zakrywaliśmy im chrapy jak parskały w ciągu tych dwóch dni sędzia zługował guano wodą ze
wszystko? niezwykłą miłość ma dla prostego człowieka i jego boża mądrość mieszka w najlichszym stworzeniu więc może tak być że głos opatrzności najgłośniej przemawia w tych co wiodą cichy żywotpatrzył na dzieciakabo tak się rzeczy mają ciągnął tobin że bóg przemawia w najlichszym stworzeniudzieciak myślał że eks-ksiądz mówi o ptakach albo pełzających gadach ale ten patrząc na niego z lekko
kilka furgonów niektóre ograbione z kół przez wędrowców w komendanturze paliła się lampa a w drzwiach ukazało się kilku mężczyzn glanton przemaszerował przez trójkątne podwórko mężczyźni odsunęli się na bok myśleli my że wy indiańce powiedzielizostało ich czterech z siedmioosobowego oddziału który wyprawił się w góry w poszukiwaniu drogocennych metali od trzech dni barykadowali się
tę mieszankę szczał z wielką zaciętością i podniesioną ręką wezwał nas byśmy zrobili to samoa niech to licho i tak byliśmy już na wpół obłąkani no to stanęliśmy wszyscy w szeregu delawarowie i cała reszta każdy jeden oprócz glantona bo ten tylko patrzył jak sroka w gnat wyciągnęliśmy członki i dalejże do roboty a sędzia już klęczał i ugniatał toto gołymi rękami szczyny pryskały dokoła a on wrzeszczał na nas żebyśmy szczali szczajcie
w starym presidio dokąd uciekli z pustyni na południu ścigani przez dzikusów jeden z mężczyzn został postrzelony w dolną część klatki piersiowej i leżał teraz oparty o ścianę w komendanturze irving wszedł i spojrzał na niegocoście z nim zrobili? spytałnica co ja mam zrobić?
dalej mężczyzna bez głowy wciąż siedział jak zamordowany anachoreta odziany w popiół i koszulę ktoś zabrał jego rewolwer ale buty stały na swoim miejscu kompania ruszyła w drogę nie jechała nawet godzinę gdy na równinie natarli na nią apaczeixambuscado • martwy apacz • zagłębienie • gipsowe jezioro • trebillones • ślepe konie • powrót delawarów • scheda • dyliżans widmo • kopalnia
miedzi • skwaterzy • koń ukąszony przez węża • sędzia o geologii • martwy chłopiec • o paralaksie i fałszywych wskazówkach rzeczy minionych • cibolerosprzecinali zachodni kraniec playa gdy glanton się zatrzymał odwrócił się położył dłoń na tylnym łęku i spojrzał w stronę porannego słońca które rozsiadło się ponad nagimi i upstrzonymi górami na wschodzie playa była gładka bez żadnych śladów a
niedźwiedzia w pierś a ten nachylił się stękając dziwnie chwycił delawara i ściągnął go z konia glanton wypalił ponownie w gęste futrzane kędziory porastające ramię niedźwiedź zaczął się obracać a człowiek zwisający z jego szczęk
przekrzywioną głową powiedział: każdy jeden człowiek ma w sobie ten głosdzieciak splunął w ogień i pochylił się nad szydłemja tam żadnego głosu nie słyszę odparłjak umilknie to zrozumiesz żeś go słyszał całe życiemówisz?a takdzieciak odwrócił pasek na kolanie eks-ksiądz patrzył na niegonocą ciągnął
niektórzy poczernili też ślepia swoich wierzchowców słońce odbijające się od po wierzchni paliło twarze pod rondami kapeluszy a na miałkim białym pyle kładły się cienie konia i jeźdźca w kolorze najczystszego indygo daleko na północy z pustyni tryskały fontanny wirującego kurzu przewiercające
ziemię i niektórzy mówili że słyszeli jak pielgrzymi wzlatują w powietrze na tych bezmyślnych obłokach niczym derwisze a po chwili spadają i leżą pogruchotani i zakrwawieni na pustyni i kto wie być może patrzą jak to co przywiodło ich
pan mówi wielkimi zagadkami i w słowach panu nie dorównam tylko niech pan trzyma moją wygarbowaną skórę z dala od swojej książki bo ja bym nie chciał żeby ją obcym pokazywaćsędzia się uśmiechnął bez względu na to czy się znajdziesz w mojej książce wiedz że każdy człowiek to przybytek drugiego i na odwrót i tak dalej w nieskończonym łańcuchu istnienia i świadczenia aż po najodleglejsze krańce świataja tam
strumienia razem z popiołem drzewnym i wytrącił się osad a potem zbudował gliniany piec i wypalał w nim węgiel drzewny zalewał ogień wodą za dnia i rozpalał od nowa z nadejściem nocy kiedy go odnaleźliśmy siedział z delawarem
nie prosili my żeby coś zrobićto dobrze odparł irving bo nic zrobić się nie dapopatrzył na nich byli brudni obdarci na wpół obłąkani nocą robili wypady w górę arroyo po opał i wodę a żywili się zdechłym mułem który leżał wypatroszony i cuchnący w najdalszym rogu podwórza najpierw poprosili o whiskey potem o tytoń mieli tylko
jak go pan bóg stworzył w strumieniu i wyglądali na pijanych ale czym mieliby się upić to nie mieliśmy pojęcia na szczycie góry roiło się od apaczów a on sobie tak siedział kiedy nas zobaczył wstał poszedł między wierzby i przyniósł dwa worki a w jednym było z osiem funtów
dwa konie; jeden z nich został ukąszony przez węża w nos i stał teraz na placu z ogromnie spuchniętym groteskowym łbem jak wyobrażenie rumaka ze starogreckiej tragedii z bezkształtnej głowy sterczały ślepia wybałuszone w potwornej agonii
jak konie się pasą a kompania śpi to kto słyszy że się pasą?nikt bo sam powiedziałeś że wszyscy śpiąno tak a jak przestaną się paść kto się obudzi?wszyscya widzisz każdy jeden się obudzidzieciak podniósł głowę a sędzia? do niego ten głos też mówi?sędzia
ludzie szczajcie dla zbawienia dusz waszych bo czyż nie widzicie czerwonoskórych co ku nam idą a mówiąc to cały czas się śmiał i ugniatał to wielkie paskudztwo jak wstrętne czarne ciasto na wypieki co śmierdziało jakby pochodziło od samego diabła a nie widzi mi się żeby sędzia był jakimś cholernym
stęknąwszy koń podbiegł do związanych razem wierzchowców kompanii zamachał zdeformowanym długim pyskiem tocząc pianę i charcząc przez zdławioną tchawicę skóra rozpękła się na garbie nosa i spod różowawej bieli przeświecała kość małe uszy wyglądały jak świstki papieru wciśnięte w kosmaty
góry w otoczeniu swych niebieskich wysp stały bez nóg w pustce jak dryfujące świątynietoadvine i dzieciak osadzili konie i wraz z innymi patrzyli na odludzie w dali pośrodku playa rozstąpiło się zimne morze i pozbawione wody od tysięcy lat marszczyło się srebrzyście na porannym wietrzejakbym
bochen surowego ciasta na jego widok konie amerykanów zaczęły się kręcić i umykać przy murze a on parł za nimi na oślep zadudniły kopyta wierzgnęły nogi wierzchowce krążyły po podwórzu z remudy odłączył się mały nakrapiany ogier należący do jednego z delawarów kopnął dwa razy tamtego a
spojrzał na wszystkich z góry przytulony policzkiem do zwierzęcia obejmując go ręką za szyję niczym szalony zdrajca w prowokacyjnym geście serdeczności las wypełnił się gwarem okrzyków i odgłosami uderzeń którymi mężczyźni próbowali zmusić konie do posłuszeństwa glanton po raz trzeci odciągnął kurek a niedźwiedź stał już tyłem z indianinem dyndającym u pyska jak lalka otulając go morzem
słyszał sforę psów powiedział toadvinemnie się zdaje że to gęsinagle bathcat i jeden z delawarów popędzili w bok trzaskając batami i nawołując kompania wykonała zwrot jeźdźcy zakotłowali się i zaczęli formować szereg w korycie jeziora zwróceni w stronę wąskiej linii przybrzeżnych zarośli zeskakiwali z koni
powtórzył tobin nie odpowiedziałwidziałem go wcześniej rzekł dzieciak w nacogdocheseks-ksiądz się uśmiechnął każdy w kompanii mówi że gdzieś wcześniej napotkał tego bezecnego czortatobin potarł zarośnięty podbródek wierzchem dłoni uratował nas wszystkich
do nieszczęścia sunie chwiejnie dalej niby pijany dżin i ponownie godzi się z żywiołem od którego się oddzieliło z kłębów tej zawiei nie dobiega żaden głos a pielgrzym leżący z przetrąconymi gnatami może wołać i złorzeczyć z bólu ale złorzeczyć na co? a gdy wędrowcy napotkają wśród piasków jego wysuszoną i sczerniałą cielesną powłokę któż zdolny będzie wskazać sprawcę jego zguby?tego wieczoru
zasiedli przy ogniu jak duchy otumanieni z zakurzonymi brodami i w zakurzonym odzieniu wyznawcy pirolatrii płomienie zgasły a małe węgielki zaczęły mknąć po równinie i piasek pełzał obok po ciemku aż do rana jak maszerujące armie wszy w nocy zaczęło rżeć kilka koni o brzasku tak
czyściutkiej saletry w drugim ze trzy funty węgla z olchy we wgłębieniu na skale starł węgiel na miałki proszek taki miałki że nadawałby się na atrament zawiązał worki i powiesił je na łęku siodła glantona a potem razem z indianinem
na tym że unurzaliby obraz w smole i piórach skoro brakowałoby pierwowzoru wreszcie sędzia podniósł rękę i wezwał do opamiętania i powiedział że uczucia webstera są innego rodzaju a u ich podłoża nie leży bynajmniej próżność i że jednego razu narysował portret starego hueco czym nieumyślnie przywiązał tego człowieka do jego własnej podobizny bo tamten nie
potem odwrócił się i zatopił zęby w jego szyi z pyska obłąkanego konia wydobył się głos który przygnał mężczyzn do drzwiczemu go nie zastrzelicie? spytał irvingszybciej zdechnie szybciej się zaśmierdnie odpowiedzieliirving splunął chcecie go zjeść choć
wzięli się ubrali i ucieszyłem się z tego bo nigdy przedtem nie widziałem dorosłego chłopa co by nie miał ani jednego włoska na ciele a przecież ważył ze dwadzieścia cztery kamienie ważył i waży ręczę za to bo własnymi oczami i to na trzeźwo zliczyłem odważniki jak stanął na wadze u kupca w chihuahua nie dalej jak w tym miesiącu
ukąszony?spojrzeli jeden na drugiego nie wiedzielipokręcił głową i wyszedł na dwór glanton i sędzia popatrzyli na skwaterów a skwaterzy popatrzyli na podłogę z sufitu zwisało kilka belek podłogę pokrywały błoto i gruz do zniszczonego garnizonu wdarło się teraz ukosem słońce
cukiernikiem ale wyciąga nóż i zaczyna to rozsmarowywać po skale od południa cieniutko rozmazuje ostrzem jednym okiem zezując na słońce sam pomazany na czarno cuchnący szczynami i siarką rozchachany nożem wywijał z tak zadziwiającą zręcznością jakby to robił od urodzenia a jak skończył usiadł prosto wytarł ręce o pierś i patrzył na dzikich a my tak samowtedy to już byli na malpais i mieli tropiciela co wypatrywał
trzeba mu to przyznać jak zajechaliśmy nad little colorado nie zostało nam ani funta prochu co tam funta pół uncji by nie wyskrobał siedział na skale pośrodku największej pustyni jaką kiedykolwiek byś zobaczył przycupnął na tej skale jakby czekał na dyliżans brown myślał że mu się zwidziało może by go ustrzelił
i glanton zobaczył przycupniętego w kącie dwunastoletniego może chłopca meksykanina albo mieszańca miał na sobie tylko stare calzones i sandały sklecone z niewyprawionej skóry patrzył na glantona ze swoistą przerażoną zuchwałościąco to za dziecko? spytał sędziawzruszyli ramionami zerknęli w bokglanton
splunął i pokręcił głowąpostawili straże na dachu rozsiodłali konie i odpędzili je żeby się pasły a sędzia zbliżył się do jednego z jucznych zwierząt opróżnił kosze i poszedł zbadać kopalnię po południu usiadł na podwórzu i zaczął młotkiem rozbijać grudki
zarzucali im na nogi gotowe pęta w chwili gdy wierzchowce zostały związane a mężczyźni padli na ziemię z wy ciągniętą bronią pod krzewami kreozotowymi w oddali w korycie jeziora ukazali się jeźdźcy – cienka falanga konnych łuczników drżąca i falująca w narastającym upale przecięli słońce znikając jeden po drugim a potem znów się wyłonili czarni na żółtym tle wyjeżdżając z wyparowanego morza niczym zwęglone widma
ubabranych krwią miodowych kłaków odorem padliny i własną ziemistą wonią kula wznosiła się i wznosiła mały rdzeń metalu przewiercający powietrze w drodze ku odległym splotom materii i poleciała cicho na zachód ponad wszystkim huknęło kilka strzałów karabinowych
końskie nogi wzbijające pióropusze nierzeczywistej piany i znowu przepadli w słońcu i przepadli w jeziorze migocząc i zlewając się w jedno to razem to osobno spotężniali wśród płaszczyzn do wielkości trupich awatarów zaczęli się
gdyby miał czymjak żeście zostali bez prochu?bośmy wszystek wystrzelali na dzikich ukrywaliśmy się przez dziewięć dni w jaskini straciliśmy dużo koni kiedy wyruszaliśmy z chihuahua było nas trzydziestu ośmiu a jak sędzia nas znalazł zostało czternastu wykończonych na śmierć tropionych jak zwierzyna każdy jeden z nas wiedział że prędzej czy później zapędzą nas bezbronnych w suche rzeczne koryto albo w jaki
się miotały oślepłe że trzeba je było zastrzelić kiedy wyruszali meksykanin zwany mcgill dosiadał już trzeciego wierzchowca w ciągu trzech dni nie mógł poczernić oczu koniowi na którym wyjechał z wyschniętego jeziora bo musiałby mu wpierw założyć kaganiec jak psu a luzak którego teraz wziął był jeszcze dzikszy w
caballado zaś zostały tylko trzy sztukipo południu kompanię przy studni gdzie stanęła na odpoczynek dopędzili dwaj delawarowie którzy zniknęli po wyjeździe z janos mieli ze sobą konia weterana wciąż pod siodłem glanton podszedł do zwierzęcia wziął wiszące wodze i podprowadził konia
ocalić swoją podobiznę a sędzia zabrał go głęboko w góry i zakopali ją razem na dnie jaskini gdzie leży do dziś z tego co sędziemu wiadomokiedy skończył swoją opowieść webster splunął otarł usta i znów na niego zerknął tamten powiedział to był jeden wielki nieuk i dziki poganinw rzeczy samejja to co innego
zeszliśmy z góry bez zwiadowców bez niczego ot tak prosto przed siebie ledwo żywi z niewyspania ciemno się zrobiło gdyśmy dotarli na równinę zgrupowaliśmy się przeliczyli szeregi i ruszyli dalej księżyc był już dobrze w drugiej kwadrze a my jak jeźdźcy w cyrku bez
rudy skalenie bogate w czerwony tlenek miedzi i samorodki żeby w ich organicznym uwarstwieniu odczytać dzieje ziemi i wygłosił zaimprowizowany wykład o geologii dla gromadki mężczyzn którzy kiwali głowami albo spluwali paru przytoczyło słowa z
jednego szmeru konie tak ostrożne jakby lazły po jajkach nijak nie szło się zorientować gdzie są dzicy ostatnią wskazówką że są blisko były te dwa biedne dupodajce obdarte ze skóry na drzewie ruszyliśmy przez pustynię prosto na zachód przede mną jechał doc irving a jasno było tak że mogłem policzyć mu włosy na głowie jechaliśmy przez całą noc i nad ranem jak księżyc zaszedł natknęliśmy się na stado wilków
biblii chcąc zaprzeczyć porządkowi epok który wywiódł z chaosu oraz innym bluźnierczym domniemaniomsędzia się uśmiechnąłksiążki kłamią powiedziałbóg nie kłamienie przyznał nie kłamie a oto jego słowapodniósł kawałek skały
naszych śladów na tej nagiej skale i cofał się jak gubił trop i nawoływał swoich pojęcia nie mam za czym szedł może za naszym smrodem zaraz potem usłyszeliśmy jak gęgają a potem nas zobaczylijeden bóg na niebie wie co sobie myśleli szli rozproszeni po magmie i pierwszy wskazał ręką i wszyscy spojrzeli to jakby w nich piorun strzelił zobaczyć jedenastu ludzi przycupniętych na
bóg przemawia w kamieniach i drzewach w kościach stworzeńobdarci skwaterzy pokiwali między sobą głowami i przyznali rację temu uczonemu człowiekowi i jego wszystkim twierdzeniom sędzia ich do tego zagrzewał a gdy stali się gorliwymi prozelitami nowego porządku wyśmiał ich głupotętego wieczoru główna część kompanii rozłożyła się do snu na suchym gliniastym placu pod gwiazdami ale
stapiać a powyżej na rozpękniętym przez świt niebie pojawiła się piekielna podobizna ich szeregów rozpędzonych olbrzymich odwróconych niewiarygodnie długie końskie nogi tratujące wysokie cienkie chmury i wyjący antywojownicy zwieszeni z rumaków ogromni i złudni a donośne dzikie wrzaski niosły się po tej płaskiej jałowej niecce jak
w nocy deszcz zagnał ich skulonych pod dach do ciemnych izdebek z błota ciągnących się wzdłuż południowego muru w komendanturze rozpalono ognisko na podłodze dym uciekał przez dziurawy dach a glanton sędzia i ich porucznicy siedzieli dokoła płomieni i palili fajki podczas gdy skwaterzy stali z boku żując prymki które dostali i pluli na ścianę mieszaniec obserwował ich czarnymi oczami z zachodu od strony niskich ciemnych wzgórz dobiegało
ale bestia pomknęła ze swoim zakładnikiem sadząc straszliwe susy i przepadła wśród ciemnych drzewprzez trzy dni delawarowie tropili niedźwiedzia oddział zaś ruszył dalej pierwszego dnia podążając po śladach krwi dotarli do miejsca w którym niedźwiedź zatrzymał się na odpoczynek i zalizał rany nazajutrz w wysokim lesie zobaczyli ślady wleczenia zdobyczy przez runo trzeciego dnia było już widać tylko
wołania dusz które przez rozpruty szew istnienia powpadały do podziemnych światówodbiją w prawo krzyknął glanton i gdy to mówił tak właśnie zrobili napinając łuki strzały poszybowały w błękit ze słońcem na lotkach i nagle nabrawszy prędkości przemknęły z cichnącym świstem jak klucz dzikich kaczek huknęły pierwsze strzałydzieciak leżał na brzuchu trzymając oburącz
kozi róg albo i na byle kupę kamieni i to będzie nasza ostatnia reduta w tym przeklętym kraju sędzia diabli go nadalidzieciak trzymał w jednej ręce szpagat w drugiej szydło i patrzył na eks-księdzaprzez całą noc i dobry kawał dnia
do ognia a potem wyjął karabin z futerału i podał go davidowi brownowi wreszcie przejrzał worek przywiązany do tylnego łęku i zaczął wrzucać skąpy dobytek weterana w płomienie odpiął popręg i poluźnił pozostałe części rzędu do ogniska wrzucił derki siodło wszystko a z wytłuszczonej wełny i wyprawionej skóry unosił się wstrętny szary dympotem ruszyli dalej kierowali się na
północ i przez dwa dni delawarowie odczytywali znaki dymne na odległych szczytach a potem dym znikł i więcej już się nie pojawił wjechawszy między wzgórza natknęli się na zakurzony stary dyliżans zaprzężony w sześć koni które skubały suchą trawę w fałdzie terenu pośrodku jałowego wąwozuforpoczta skoczyła w stronę powozu konie szarpnęły łbami i spłoszone ruszyły kłusem jeźdźcy
zniszczonymi domostwami a mały strumień wijący się po piasku na dnie doliny migotał jak tkany metal i oprócz szmeru wody nie było innych odgłosówpanie sędzio co tutaj mieszkali za indiańce?sędzia podniósł głowęja bym powiedział że martwe a pan panie sędzio?nie takie znowu martwe odrzekł sędziacałkiem niekiepscy z nich byli kamieniarze trzeba przyznać te czarnuchy co nastali teraz nie dorastają im do piętnie takie znowu
rozbiegły się ale zaraz wróciły ciche jak dym snuły się czatowały krążyły wokół koni uparte jak muchy próbowaliśmy je przepędzić wymachując pętami ale tylko robiły uniki ciche cichuteńkie czasem tylko który coś zipnął jęknął zakwękał albo kłapnął zębami glanton się zatrzymał one zakotłowały się dokoła pierzchły i zaraz wróciły dwaj
wycie wilka które napełniało skwaterów strachem na co łowcy uśmiechali się do siebie w nocy tak zgiełkliwej od szakalego ujadania kojotów i pohukiwania sów wycie tego starego wilka było jedynym odgłosem któremu potrafili nadać właściwą formę postać samotnego lobo może o
delawarowie cofnęli się po śladach i w lewo odważniejsze z nich dusze niż ze mnie no i jak amen w pacierzu znaleźli upolowane zwierzę to był młody koziołek padł poprzedniego wieczoru zjedzony tylko do połowy no tośmy się zabrali nożami za niego a resztę mięsa upakowaliśmy i potem jedliśmy surowe w siodle pierwsze mięso od sześciu dni pyszności grzebaliśmy w ziemi
posiwiałym pysku zwisającego jak marionetka pod księżycem z kłapiącą długą paszcząw nocy się oziębiło nadciągnął wiatr i deszcz rychło cała dzika menażeria krainy umilkła jakiś koń wsunął mokry łeb przez drzwi glanton spojrzał na niego i odezwał się a zwierzę szarpnęło głową zmarszczyło wargi i wycofało się w deszcz i noc
najwyższej krawędzi tego spalonego zakątka jak zbzikowane ptaki zaczęli się naradzać a myśmy patrzyli czy wyślą paru po konie ale nie wysłali chciwość przeważyła i ruszyli pod górę gramoląc się po magmie na wyścigipodług mnie została nam godzina patrzyliśmy na dzikich i patrzyliśmy jak wstrętna mikstura urobiona przez sędziego
sztuk z siodła wypatroszyli je i zapakowali a wieczorem dołączył do nich orszak kilku wilków różnej wielkości i maści które dreptały ich śladem jeden za drugim każdy zerkając do tyłu by się upewnić że następny za nim podążao zmierzchu zatrzymali się i rozpalili ognisko żeby upiec sarny otuliła
skwaterzy obserwowali to rozbieganymi oczami jak obserwowali wszystko a jeden z nich wyznał że nigdy nie przyhołubiłby konia glanton splunął w ogień i spojrzał na siedzącego mężczyznę w łachmanach bez wierzchowca i pokręcił głową na widok tego cudownego okazu głupoty w jej różnych formach i przejawach deszcz zelżał a w ciszy powyżej przetoczył się przeciągły łoskot grzmotu który zadudnił wśród skał a potem deszcz
ciężki rewolwer walkera strzelał powoli starannie jakby to wcześniej robił we śnie wojownicy zbliżyli się na odległość stu stóp czterdziestu ich może pięćdziesięciu pokonali brzeg jeziora i zaczęli się kruszyć w zwartych płaszczyznach skwaru pękać w ciszy i znikaćkompania ładowała broń
lunął mocniej aż woda zaczęła przesiąkać przez poczerniałe dziury w dachu od czego dymił i syczał ogień jeden z mężczyzn wstał przyciągnął przegniłe resztki starych krokwi i rzucił je w płomienie dym wił się po obwisłych belkach a z przemoczonego dachu zaczęła ciurkać roztopiona glina na
>>214768386hatefuck kierowniczkę
bardzo niewyraźne znaki na kamieniach wysokiej mesy a potem nic szukali do zmroku później zasnęli na nagich głazach nazajutrz wstali i popatrzyli na dziką kamienną krainę widoczną od północy niedźwiedź porwał ich współplemieńca niczym jakaś legendarna bestia z baśni ziemia zaś wchłonęła obu bez najmniejszej szansy na
pod krzakami jeden z trafionych koni leżał na piasku oddychając miarowo inne stały z dziwaczną cierpliwością nosząc strzały w ciele tate i doc irving cofnęli się żeby obejrzeć wierzchowce pozostali leżeli na stanowiskach wpatrzeni w
byliśmy na równinie delawarowie ciągle się zatrzymywali i przykładali ucho do ziemi żeby nasłuchiwać nie było gdzie uciec nie było gdzie się schować nie wiem co próbowali usłyszeć przecież wiedzieliśmy że te cholerne czarnuchy gdzieś tu są a jeśli o mnie chodzi to mi wystarczyło więcej nie chciałem wiedzieć ani chybi to był nasz
osaczyli je w zagłębieniu aż zaczęły krążyć jak papierowe koniki po wiatrołapie a dyliżans klekotał za nimi z jednym pękniętym kołem murzyn wysunął się do przodu wymachując kapeluszem i odganiając towarzyszy potem zbliżył się do
zaprzęgu wyciągając przed siebie kapelusz i odezwał się do koni a gdy stanęły rozdygotane chwycił jednego za uprzążglanton minął go i otworzył drzwi powozu wnętrze wyłożone było świeżymi deszczułkami ze środka wychylił się martwy mężczyzna ze zwieszoną głową obok leżał drugi i chłopiec obaj z dobytą bronią owionięci fetorem który przepłoszyłby
martwe powtórzył sędzia i opowiedział im drugą historię a brzmi ona tak:gdy jakiś czas temu zachodnia część alleghenów była jeszcze odludziem mieszkał tam pewien człowiek który wyrabiał uprząż w warsztacie przy drodze federalnej fach miał dobry ale roboty mało bo w okolicy rzadko się trafiał wędrowiec
za nasionami z szyszek jak niedźwiedzie szczęśliwi nie do opisania gdy coś się znalazło wilkom zostawiliśmy prawie same kości ale wiedz że nigdy bym żadnego nie zastrzelił i znam ludzi co czują tak samoprzez ten cały czas sędzia prawie się nie odzywał o świcie jesteśmy na skraju ogromnego malpais a wielce szanowny pan sędzia zajmuje miejsce na skałach z
zewnątrz podwórko siekły strugi deszczu a blask ognia wylewający się przez drzwi rzucał snop bladego światła na płytkie morze w którym stały konie jak widzowie na poboczu drogi oczekujący jakiegoś wydarzenia od czasu do czasu któryś z mężczyzn wstawał i wychodził jego cień padał na zwierzęta a wtedy podnosiły i opuszczały ociekające wodą łby chlupały kopytami a potem dalej czekały
magmy i zaczyna do nas przemawiać to było jak kazanie ale takiego kazania to żaden z nas do tej pory nie słyszał dalej za malpais stał wysoki wulkan i o wschodzie słońca zrobił się bardzo kolorowy małe czarne ptaki fruwały na wietrze i
w deszczumężczyźni którzy trzymali straż weszli do środka i w kłębach pary zbliżyli się do ognia murzyn stanął w drzwiach – ni to na zewnątrz ni to w środku ktoś doniósł że widział sędziego na dworze jak siedząc nago okrakiem na murze ogromny i blady w odsłonach błyskawic deklamował słowa na modłę dawnych eposów milczący
schnie na skałach i jeszcze patrzyliśmy na chmurę co płynęła w stronę słońca jeden za drugim przestajemy patrzeć na skały przestajemy patrzeć na dzikich bo wygląda że chmura wali prosto na słońce i przepłynie dopiero za godzinę a przecież my czasu więcej nie mamy a sędzia siedzi sobie i robi zapiski w książeczce i nagle zobaczył
ich bezgwiezdna noc od północy widzieli czerwone ognie płonące posępnie na niewidocznych graniach zjedli i ruszyli dalej zostawiając za sobą rozpalone ognisko a gdy wjechali w góry ognisko zdawało się zmieniać miejsce teraz tutaj za chwilę tam oddalało się albo w niewyjaśniony sposób
Elo Bracie
sunęło równolegle razem z nimi jak ignis fatuus rozbłysły poniewczasie na drodze za ich plecami który wszyscy teraz widzieli ale o którym nikt nie rzekł słowa albowiem bałamutna wola kryjąca się w rzeczach świetlistych może się jednakowo ujawnić w retrospekcji i przeinaczeniem już
playatoadvine glanton i sędzia wyszli z ukrycia wzięli ze sobą krótki gwintowany muszkiet owinięty w niewyprawioną skórę z kolbą nabijaną miedzianymi ćwiekami tworzącymi różne wzory sędzia popatrzył na północ wzdłuż bladego brzegu wyschniętego jeziora gdzie umknęli poganie podał muszkiet toadvine’owi i ruszyli dalejzabity leżał w piaszczystym korycie ubrany tylko w szerokie meksykańskie kalesony i kamasze buty miały spiczaste
ratunek lub odkupienie odnaleźli swoje konie i zawrócili oprócz wiatru wszystko było nieruchome na tym wysoko położonym odludziu milczeli byli ludźmi innych czasów bo choć nosili chrześcijańskie imiona całe życie spędzili w dziczy tak samo jak ich ojcowie wojowania nauczyli się na wojnie pokolenie za pokoleniem spychane przez kontynent coraz dalej od wschodniego wybrzeża od popiołów gnadenhutten na prerie i do wrót
noski jak trzewiki podeszwy z surowej skóry i długie cholewy zawinięte i związane pod kolanami piasek pociemniał od krwi stali w bezwietrznym upale na skraju wyschniętego jeziora i glanton przewrócił mężczyznę nogą na wznak ukazała się pomalowana twarz gałki oczne oblepione piaskiem tak samo jak tułów
ostatni wschód słońca wszyscy oglądaliśmy się do tyłu nie wiem jak daleko było widać na piętnaście dwadzieścia milno i potem koło południa natknęliśmy się na sędziego jak sobie siedział na tej skale pośrodku odludzia a wiedz że nie było innej skały tylko ta jedna irving powiedział że najpewniej sędzia przyniósł ją ze sobą ja na to że ten głaz po to by sędziego było widać w tej pustce miał ze
myszołowa znad padliny glanton wziął broń i amunicję i podał je dalej dwaj jeźdźcy wspięli się na dach odcięli liny i postrzępiony brezent kopniakami strącili na dół skrzynię i stary kufer z niewyprawionej skóry glanton przeciął nożem pasy na kufrze otworzył go i przechylił na piasek wyfrunęły
listy adresowane do wszelkich miejsc oprócz tego jednego ulatując w głąb kanionu w kufrze było jeszcze kilka oznaczonych etykietami worków z próbkami rudy glanton wysypał je na ziemię kopnął jedną i drugą i potoczył dokoła wzrokiem znowu zajrzał do dyliżansu a potem splunął i poszedł obejrzeć konie były duże amerykańskie ale sterane kazał odciąć dwa z zaprzęgu a potem
trzepotała stara kapota sędziego a on wskazał tę samotną nagą górę i wygłosił mowę po co tego i wtedy nie wiedziałem i nie wiem do dziś a zakończył słowami że matka ziemia jest okrągła jak jajo i zawiera w sobie wszelkie dobra potem się odwrócił i poprowadził konia na którym jeździł przez tę
dlatego wkrótce nabrał zwyczaju przebierania się za indianina i czatowania przy trakcie kilka mil od domu by prosić o pieniądze każdego kto się napatoczy w tamtych czasach nikomu jeszcze krzywdy nie zrobiłjednego dnia nadszedł jakiś człowiek więc rymarz cały
szklistą czarną połać zdradliwą jednako dla człowieka i zwierzęcia a my ruszyliśmy za nim jak wyznawcy jakiejś nowej wiaryeks-ksiądz urwał i postukał wygasłą fajką o obcas buta zerknął w stronę sędziego który wystawił obnażony tułów ku płomieniom jak to miał w zwyczaju a potem odwrócił się i spojrzał na dzieciakamalpais to był labirynt wychodziłeś na mały cypel i
nadchodzącą chmurę jak my wszyscy i odłożył ten notatnik i patrzył razem z nami nikt słowa nie powiedział nie było czego przeklinać ani do kogo się modlić tośmy tylko patrzyli a chmura zasłoniła rożek słońca i ruszyła dalej i żaden cień nie padł na nas a sędzia wziął książkę i zaczął
odbytej wędrówki pchnąć ludzi na tory fałszywego przeznaczeniatej nocy jadąc przez mesę ujrzeli widok bardzo podobny do nich samych – zbliżający się oddział jeźdźców odłupywany z mroku przez rozbłyski suchego pioruna na północy glanton przyhamował i osadził konia a kompania zrobiła to samo milczący jeźdźcy sunęli dalej gdy podjechali na odległość stu jardów też się zatrzymali i wszyscy stali
kontemplując w milczeniu nieoczekiwane spotkaniekto wy? krzyknął glantonamigos somos amigosliczyli nawzajem swoje siłyde dónde viene? zawołali obcya dónde va? odkrzyknął sędziabyli to ciboleros z północy ze zwierzętami jucznymi obładowanymi wysuszonym mięsem ubrani w skóry zszyte ścięgnami zwierząt dosiadali koni tak jakby rzadko chodzili po ziemi w
po ogniskach zsiedli z koni i ruszyli między szałasy kruche budowle z młodych drzewek i chwastów zatkniętych w ziemię i wygiętych u góry na które narzucono strzępy skóry albo stare koce ziemię pokrywały kości i odłamki krzemienia i kwarcytu zobaczyli też kawałki dzbanów stare kosze połamane
sędziwych lat gdy jego syn był już dorosły i nigdy więcej nikogo nie skrzywdził kiedy leżał na łożu śmierci przywołał go i wyznał swój postępek syn powiedział że mu wybacza jeżeli jego rzeczą jest wybaczyć a starzec odparł że owszem jego jest rzeczą i
krwawych ziem na zachodzie jeśli coś stanowiło tajemnicę na tym świecie to nie jego granice bo przecież był bezkresny i nieogarniony chodziły po nim stworzenia jeszcze straszniejsze ludzie innego koloru skóry i istoty jakich człowiek dotąd nie oglądał a jednak nic z tego nie było im bardziej obce niż własne serca co tam największa dzicz co tam największa bestiaprzecięli szlak którym podążał oddział i dogonili go
kamienne moździerze stare otwarte strąki jadłoszynu dziecięcą lalkę ze słomy i strzaskane prymitywne skrzypki z jedną struną i jeszcze fragment naszyjnika z wysuszonych pestek melonaprawie żaden szałas nie był na tyle wysoki by mogli w nim stać
skonałale chłopak nie czuł żalu bo zazdrosny był o zabitego i zanim poszedł w świat odszukał to miejsce odwalił kamienie wygrzebał kości i rozrzucił je po lesie a dopiero potem sobie poszedł ruszył na zachód i sam został zabójcą
ruchem ręki odegnał murzyna od lejcowego konia i machnął kapeluszem na pozostałe zwierzęta ruszyły kanionem uszczuplona formacja szarpiąc się w uprzęży dyliżans chybotał się na skórzanych resorach a martwy mężczyzna kiwał się w kołatających drzwiach najpierw odgłosy a potem sylwetki zaczęły niknąć na równinie od zachodu
wejścia sięgały do pasa i zwrócone były na wschód ostatniego do którego weszli glanton i david brown bronił wielki wredny pies brown wyciągnął rewolwer zza pasa ale glanton go powstrzymał przyklęknął i przemówił do zwierzęcia pies przywarł do tylnej ściany obnażając kły kiwając łbem na boki i tuląc uszychapnie cię ostrzegł brown
sobą ten sam karabin co go teraz nosi cały okuty niemieckim srebrem z łacińskim imieniem co go nim nazwał wyszytym przy stopce srebrnym drutem: et in arcadia ego co się odnosi do śmierci wyfruwającej z lufy bywa że jeden czy drugi nazwie swoją broń słyszałem już słodkie usta i kostucha i różne
rozpuszczając się w upale bijącym od piasku aż stały się tylko pyłkiem wędrującym przez halucynacyjną pustkę a potem nie było już nic jeźdźcy ruszyli dalejcałe popołudnie ciągnęli gęsiego przez góry latał nad nimi mały szary raróg jakby wypatrywał ich chorągwi a potem odfrunął nad step na swych wątłych sokolich skrzydłach o zmierzchu tego dnia przejechali przez piaskowe
nagle znajdowałeś się w potrzasku bo dokoła były same strome rozpadliny których nie odważyłbyś się przeskoczyć krawędzie jak ostre czarne szkło niżej ostre krzemienne skały konie prowadziliśmy z największą ostrożnością a i tak miały poranione kopyta z butów leciały strzępy jak gramolisz się po tych zapadniętych pomarszczonych skałach to widać co się
przynieś mi kawałek ścierwaprzykucnął mówiąc do psa pies patrzył na niegonie obłaskawisz tego skurkowańca powiedział brownmogę obłaskawić każde zwierzę które musi jeść przynieś mi kawałek ścierwagdy brown wrócił z suszonym mięsem pies zaczął się rozglądać niepewnie a kiedy ruszyli z kanionu na zachód dreptał
w koralikach i piórach wyszedł zza drzewa i poprosił go o datek był to młody mężczyzna odmówił a rozpoznawszy w rymarzu białego odezwał się do nie go takimi słowy że ten się zawstydził i zaprosił go do swojego domu parę mil dalejmieszkał w chacie z kory którą sam zbudował miał żonę i dwoje dzieci a wszyscy troje uważali starego za szaleńca i tylko czekali sposobności żeby uciec od niego i tej głuszy do której
porobiło w tym miejscu że skały się stopiły i stężały jak pudding że ziemia się przepaliła na wskroś aż po własne gorejące wnętrze gdzie o czym wie każdy człowiek znajduje się piekło bo ziemia to kula zawieszona w próżni i tak po prawdzie nie ma u niej góry ani dołu i oprócz mnie jeszcze paru w tym
ale wsuwał se owockizesty kurczak
pisać jak przedtem patrzyłem na niego a potem zszedłem kawałek i pomacałem ręką tę miksturę ciepło od niej biło polazłem po krawędzi dzicy wspinali się ze wszystkich stron bo nie było żadnej lepszej drogi na tej nagiej żużlowej stromiźnie wypatrywałem jakichś głazów co można by stoczyć ale były same kamienie nie większe od pięści i drobny żużel i płaty zastygłej lawy
rękach ściskali lance którymi zabijali bizony na równinach a broń ozdobiona była pękami piór i strzępami barwionych tkanin do tego niektórzy mieli łuki inni stare skałkówki a w lufach tkwiły zatyczki z chwostem mięso pozawijali w skóry i oprócz paru sztuk broni palnej byli nieobeznani z cywilizowanym ekwipunkiem niczym najprymitywniejsze dzikusy tej krainyzagaili rozmowę w siodle a ciboleros zapalili małe cygara i
ich sprowadził przywitali więc gościa a kobieta przyrządziła mu kolację gdy mężczyzna się posilał stary znowu spróbował wyłudzić od niego pieniądze mówiąc że rodzina jest biedna co odpowiadało prawdzie wędrowiec go wysłuchał a potem wyjął dwie monety stary je wziął i obejrzał dokładnie bo nigdy wcześniej takich nie widział i pokazał synowi a nieznajomy skończył jeść i
przy nodze konia glantona lekko utykającpodążyli po kamieniach starym szlakiem i dalej przez wysoką przełęcz z mułami wspinającymi się po półce skalnej jak kozice glanton prowadził swojego konia nawołując pozostałych i nastała ciemność spowił ich mrok gdy
powiedzieli że zmierzają na rynki w mesilla amerykanie mogli kupić od nich trochę mięsa ale nie mieli żadnych wartościowych towarów na wymianę a upodobanie do handlu było im obce tak więc dwie grupy rozjechały się na spowitej nocą równinie i każda podążyła w stronę z której przybyła druga ciągnąc bez końca jak musi ciągnąć każdy
stara kobieta jeszcze wtedy żyła i nic nie wiedziała o tym co zaszło pomyślała więc że to dzikie zwierzęta odgarnęły kamienie i rozwłóczyły kości ułożyła z powrotem wszystkie które udało się jej znaleźć okryła grób i przysypała kamieniami i znów nosiła tam kwiaty jak dawniej kiedy zrobiła się bardzo stara mówiła ludziom że to jej syn jest tam pogrzebany i wtedy być może już tak byłow tym
rozciągnięty oddział posuwał się wzdłuż uskoku w ścianie urwiska powiódł ich złorzeczących przez najgęstsze ciemności ale droga u góry tak się zwęziła i podłoże stało się tak zdradliwe że musieli się zatrzymać delawarowie wrócili piechotą zostawiwszy wcześniej konie na przełęczy a glanton zagroził im że jeżeli oddział
następnego dnia przed zapadnięciem nocy koń porwanego wojownika stał osiodłany w caballado tak jak go zostawili zdjęli więc worki i podzielili między siebie jego dobytek i nigdy więcej nie wymówili imienia tego człowieka wieczorem sędzia przyszedł do ogniska i usiadł z nimi przepytał ich narysował mapę i się jej przyjrzał potem wstał podeptał mapę obcasami a
spojrzałem na glantona patrzył na sędziego i wyglądał jakby mu rozum odjęłoa sędzia zamknął książeczkę wziął swoją koszulę ze skóry rozłożył ją w osłoniętym miejscu i zawołał byśmy przynieśli miksturę wszystkie noże poszły w ruch skrobaliśmy na całego a on ostrzegł nas byśmy ognia przypadkiem nie skrzesali o krzemień usypaliśmy toto na koszulę wtedy on zaczął siekać jeszcze drobniej i ugniatać kapitanie glanton
momencie sędzia podniósł wzrok i się uśmiechnął najpierw zapadła cisza a potem wszyscy zaczęli się przekrzykiwać żeby sprostowaćnie rymarz żaden to był tylko szewc i oczyszczono go ze wszystkich zarzutów zawołał jedena drugi: nigdy nie mieszkał w głuszy przecież miał warsztat w samym sercu cumberland w marylandzienikt nie umiał powiedzieć skąd się tam wzięły te gnaty
miasta minęli zamki i stołpy wyrzeźbione przez wiatr baszty i kamienne spichlerze w słońcu i cieniu dalej przez margiel i skalenie i rozpadliny łupka miedziowego i przez zalesiony zakątek wyjechali wprost na cypel pod którym rozciągała się posępna i jałowa
imiona kobiece ale to pierwszy i jedyny którego spotkałem co ma napis z klasycznej księgino i tak sobie siedział sam jeden po turecku uśmiechnięty jak żeśmy nadjechali jakby na nas czekał miał starą torbę z płótna i wyleniały pled przerzucony przez ramię a w torbie trzymał parę rewolwerów i niezgorszą kolekcję kruszcu srebro i złoto ale nie miał nawet bukłaka to było jak nie wiadomo skąd się tam wziął powiedział że jechał z taborami ale się
zostanie zaatakowany w tym miejscu to ich zastrzelikażdy z nich noc spędził pod nogami swego wierzchowca stojącego między pionową ścianą a pionową przepaścią glanton siedział na czele kolumny z rewolwerami przed sobą obserwował psa rankiem podnieśli się i ruszyli dalej zabierając pozostałych zwiadowców z końmi na szczycie przełęczy
zakładajcie altowe nitki po prostu
oddziale widziało małe ślady rozszczepionych kopyt odciśnięte w kamieniu jakby szła tamtędy sarenka ale czy kto widział sarenkę idącą po stopionej skale? trzymam się wprawdzie pisma świętego ale może być że trafili się grzesznicy tak niesłychanie nikczemni że ognie ich wypluły i
kaldera z ruinami opuszczonego miasta santa rita del cobretam rozbili obóz z suchym prowiantem i bez ognia wysłali zwiadowców a glanton poszedł o zmierzchu na urwisko usiadł i spoglądał na zapadający w dole zmrok wypatrując jakichkolwiek świateł zwiadowcy wrócili po ciemku i nad ranem wciąż było ciemno gdy kompania dosiadła koni i ruszyła dalejna kalderę wjechali szarawym świtem sunąc gęsiego przez uliczki z
a potem znów wysłali ich do przodu tego dnia jechali bez końca przez góry i jeśli glanton w ogóle spał to nikt tego nie zauważyłdelawarowie ocenili że osada stała opuszczona od dziesięciu dni a małe grupki gileños uciekły wszelkimi możliwymi
rankiem pojechali dalej jak przedtemdroga prowadziła wśród karłowatych dębów i ostrokrzewów przez kamienistą ziemię gdzie na stokach stały czarne drzewa wrośnięte korzeniami w żyły skał jechali w słońcu przez wysoką trawę a
powiedział mu że może zatrzymać pieniądzeale na tym świecie niewdzięczność to rzecz powszechniejsza niż mogłoby się wydawać i rymarzowi wciąż było mało zaczął więc dawać do zrozumienia że powinien dostać jeszcze jedną monetę dla żony wędrowiec odsunął talerz obrócił się na krześle i jął go pouczać a w
zobaczyłem niby jak to dawno temu przez te ogniste wymioty szły diabły z widłami odzyskać te dusze co omyłkowo wyrzygano z kotła potępienia na wierzch świata ano tak to taka myśl nic więcej ale gdzieś w dziele stworzenia ten świat musi się stykać z tym drugim i coś odcisnęło ślady kopyt w tej magmie bom je sam na własne oczy widziała sędzia on tylko wpatrywał się w ten martwy stożek co sterczał ze środka pustyni jak wielki wrzód szliśmy
wołakapitanie glanton dasz wiarę? nazwał go kapitanem podejdź pan tutaj i załaduj tę swoją armatę a zobaczymy czy zda się na coś to co tu mamyglanton podszedł z karabinem zgarnął pełną garść załadował obie lufy owinął dwie kule wprowadził do komory nałożył kapiszony i zrobił krok ku krawędzi ale nie
wędrowiec szlakiem innego wędrowcaxtobin • potyczka nad little colorado • katabasis • uczony człowiek • glanton i sędzia • nowa marszruta • sędzia i nietoperze • guano • dezerterzy • saletra i węgiel drzewny • malpais • odciski kopyt • wulkan • siarka • mikstura • masakra tubylcóww dniach które nastały znikły wszystkie ślady gileños a oddział zapuszczał się coraz głębiej w góry przy
posępni jak sowy tak że odwrócił się i widząc nasze miny aż się roześmiał u podnóża góry ciągnęliśmy losy a potem wysłaliśmy dwóch z końmi do przodu patrzyłem jak idą jeden z nich siedzi dziś przy tym ognisku i widziałem go jak prowadzi konie przez ten żużel jak potępieniecale mnie się widzi żeśmy potępieni nie byli jak spojrzałem on już na całego gramolił pod górę
tym pouczeniu stary usłyszał to co już wiedział ale o czym dawno zapomniał i jeszcze dodatkowo nowe słowa na koniec nieznajomy powiedział mu że stracony jest i dla boga i dla ludzi i tak już będzie póki nie otworzy serca na bliźnich tak jakby się otworzył na samego siebie gdyby napotkał własną
drogami nie zostawiły żadnych śladów którymi można było podążać oddział jechał gęsiego przez góry zwiadowców nie było przez dwa dni trzeciego dnia wrócili do obozu na koniach zajeżdżonych prawie na śmierć rankiem zobaczyli ognie na wąskiej niebieskiej mesie pięćdziesiąt mil na południexiiprzez granicę • burze • lód i
ogniu z chrustu bladym jak kość trwali w milczeniu na wyżynach a płomienie miotały się w podmuchach nocnego wiatru wdzierającego się do kamiennych jarów dzieciak siedział po turecku zszywając pasek szydłem które pożyczył od tobina pozbawiony święceń ksiądz obserwował jego pracęgołym okiem widać że to dla ciebie nie pierwszyzna powiedziałdzieciak wytarł nos
stara była wariatką wiadoma to rzeczw tej trumnie leżał mój brat śpiewak i tancerz z cincinnati w ohio co dostał kulkę w awanturze o babęi jeszcze inne słowa sprzeciwu póki uniesionymi rękoma sędzia nie nakazał milczenia zaczekajcie no powiedział jest dopisek do tej opowieści na wędrowca z którego
błyskawica • pomordowani poszukiwacze złota • azymut • punkt zborny • narady wojenne • rzeź gileños • śmierć juana miguela • trupy w jeziorze • wódz • dziecko apaczów • na pustyni • ognie nocą • el virote • zabieg • sędzia bierze skalp • un hacendado • gallego • ciudad de chihuahuaprzez następne dwa tygodnie jechali nocą i nie palili ognisk odbili podkowy z końskich kopyt a dziury po podkowiakach zapchali gliną ci
późnym popołudniem dotarli na skarpę która wydawała się krańcem znanego świata poniżej w gasnącym świetle ćmiły równiny san agustin ciągnące się na północny wschód ziemia opadała długą krzywizną niema pod majaczącymi kłębami dymu z podziemnych pokładów węgla płonącego od tysiąca lat konie ruszyły ostrożnie po krawędzi a jeźdźcy spoglądali raz po raz na tę
tak chciał sędziatam w przepaść mówił a glanton go słuchał poszedł na tę krawędź od środka na sam skraj tej przeraźliwej otchłani wysunął broń wycelował prosto w dół odciągnął kurek i strzeliłdługo nie usłyszę drugiego takiego huku jeszcze dziś ciarki mnie przechodzą na wspomnienie wypalił z obu luf potem spojrzał na nas i na sędziego sędzia tylko ręką machnął i dalej ugniatał a
łupka między domami porzuconymi przed kilkunastu laty kiedy to apacze odcięli dostawy z chihuahua i oblegli kopalnię wygłodniali meksykanie wyruszyli na długą pieszą wędrówkę na południe ale żaden nie dotarł do celu amerykanie jechali wśród żużlu i ruin i ciemnych otworów szybów minęli wytapialnię gdzie dokoła majaczyły stosy rudy spróchniałe wozy i furgony o świcie białe jak kość i czarne żelazne sylwetki porzuconych maszyn
którzy nadal mieli tytoń spluwali do kapciuchów i wszyscy spali w jaskiniach i na gołych kamieniach przejeżdżali po śladach własnych stóp zakopywali swoje odchody jak koty i rzadko się odzywali sunąc przez te jałowe żwirowe rafy wydawali się dalecy i
odłączyłdavy chciał go zostawić na łasce losu nie w smak mu było bo honorny i tak jest do dziś patrzył na niego a glanton to nawet za sto lat byś nie odgadł co sobie myślał o tym człowieku siedzącym na skale ja do dziś nie wiem ci dwaj potajemnie ze sobą paktują wiąże ich jakieś straszliwe przymierze uważaj przekonasz się że mam
kośćmi już się obznajomiliśmy czekała narzeczona a w łonie nosiła dziecko którego był ojcem syn ten znajduje się w niekorzystnym położeniu bo ma ojca którego istnienie na tym świecie z faktu stało się domysłem jeszcze zanim sam przyszedł na ten świat przez całe życie próbuje doścignąć wzór doskonałości ale nijak mu nie dorówna martwy ojciec wydziedziczył syna bo to do śmierci ojca syn ma tytuł i śmierci tej
sędzia znaczy z workiem na ramieniu i karabinem który trzymał jak czekan no więc poszliśmy za nim wszyscy nie zabrnęliśmy nawet do połowy jak zobaczyliśmy dzikich na równinie wspinaliśmy się dalej pomyślałem że w najgorszym razie rzucimy się w dół do tego kotła a czortom wziąć się nie damy wspinaliśmy się i wspinaliśmy i wedle mego rozeznania było
pradawną nagą krainęw dniach które nastały jechali przez tereny gdzie skała parzyła dłonie a oprócz skały nie było niczego sunęli wąską kolumną po szlaku pokrytym wysuszonymi kozimi bobkami odwracając twarze od skalnej ściany i buchającego od niej palącego powietrza ukośne czarne sylwetki jeźdźców wyrysowane na kamieniu sylwetki o ostrych nieprzejednanych konturach
osobę w skrajnej potrzebie pośrodku wielkiej pustynikiedy skończył przemowę drogą akurat nadszedł czarnuch ciągnący karawan dla jednego ze swoich karawan pomalowany był na różowo a czarnuch ubrany pstrokato jak błazen w karnawale i młody mężczyzna wskazał go idącego
już południe jak dotarliśmy na szczyt wykończeni do cna dzicy niecałe dziesięć mil w dole rozejrzałem się po naszych i powiem ci że marnie wyglądali godność z nich uszła każdy jeden dobra dusza i aż mi się serce ścisnęło na ten widok i pomyślałem sobie że sędziego zesłano nam jak klątwę ale on
odcieleśnieni jak patrol skazany na służbę prawiekową klątwą jak rzecz której obecność w mroku odgadniona zostaje po skrzypnięciu skóry i brzęku metalupoderżnęli gardła zwierzętom jucznym porwali i podzielili między siebie mięso i wędrowali szeroką sodową równiną pod kapą
potem zawołał nas żebyśmy napełnili rogi i prochownice no tośmy napełnili jeden po drugim tłocząc się przy nim jak do komunii świętej kiedy każdy już wziął dla siebie sędzia napełnił swoją prochownicę wyciągnął rewolwery i zaczął podsypywać pierwsi dzicy byli ledwie o jedną ósmą mili od nas a my już gotowi żeby dać im łupnia ale sędziemu ani się śniło zaczął strzelać w kocioł równo raz za
pokazał że się mylę tam wtedy pokazał i teraz znów jestem w roztercechociaż z niego wielgus pierwszy dotarł na krawędź stożka stanął i patrzył sobie jakby przyszedł podziwiać widoki a potem usiadł i zaczął nożem skrobać skałę jeden za drugim dotelepaliśmy się na górę a on siedział odwrócony plecami do tej ziejącej dziury i ciachał i ciachał i nam kazał robić to samo to była siarka obfitość siarki siarka
drogą i powiedział że nawet taki czarny czarnuchw tym momencie sędzia urwał dotąd patrzył w ogień ale nagle podniósł głowę i się rozejrzał snuł opowieść jakby recytował i wcale nie stracił wątku uśmiechnął się do siedzących wkoło słuchaczypowiedział że nawet taki zbzikowany czarny czarnuch jest nie gorszym człowiekiem wśród ludzi a wtedy wstał syn starego i zaczął wygłaszać własną mowę wskazał palcem na drogę i wołał żeby
dzikich gór a z południa docierały suche grzmoty i odpryski światła pod garbatym księżycem koń i jeździec przytroczeni byli do własnego cienia na białoniebieskim stepie i z każdym migotem błyskawicy zwiastującej nadciągającą burzę formy te powielały się w akcie straszliwego nadmiaru jak trzeci aspekt ich obecności czarny i dziki – wykuty na nagiej ziemi jechali jechali jak ludzie
zatłuszczonym rękawem i odwrócił pasek na kolanie właśnie że pierwszyzna odparłno to masz dryg większy niż ja pan bóg mało sprawiedliwie rozdziela darydzieciak spojrzał na niego i znów pochylił się nad szydłemtak tak ciągnął eks-ksiądz popatrz tylko przyjrzyj się sędziemujuż mu się przyjrzałemmoże nie przypadł ci do gustu twoje prawo ale ma dar do każdej roboty wychodzi mu wszystko czego się tkniedzieciak
jest spadkobiercą w większej mierze niż jego majątku nigdy się nie dowie o małych nędznych zasadach które utemperowały tego człowieka gdy żył nie zobaczy jak ojciec szamocze się w dylematach własnego autorstwa nie świat który odziedziczył daje mu fałszywe świadectwo jest pognębiony przed obliczem zimnego boga i nigdy nie odnajdzie swojej drogiprawda o jednym człowieku powiedział sędzia to prawda o innych lud który dawniej tu żył nazywał
mający wytyczony cel sprzed swych narodzin jak spadkobiercy nakazu który jest równie nieodwołalny co odległy bo choć żaden nie bratał się z drugim pospołu tworzyli coś czego nigdy nie było a w ich zbiorowej duszy kryły się pustkowia niezbadane prawie tak samo jak wyblakłe regiony na starych mapach gdzie żyją monstra i prócz domyślnych wiatrów nie ma żadnych
razem waląc ze wszystkich dziesięciu komór przestrzegł nas żebyśmy zeszli z widoku i załadował od nowa te wszystkie strzały pewnikiem pomieszały dzikim w głowach bo chyba myśleli że nie mamy ani garści prochu potem sędzia poszedł nad krawędź a wziął ze sobą dobrą białą koszulę z płótna co ją wyjął z torby zamachał nią do czerwonoskórych i zawołał po hiszpańsku
niczym formy zdolne do zerwania przymierza z ciałem które je wydało i samodzielnej wędrówki po nagich skałach bez odniesień do słońca człowieka i bogawyjechali z tej krainy przez głęboki wąwóz stukając po kamieniach w rozszczepionym chłodnym
>>214768650jeszcze by się jej spodobało
rację kazał przyciągnąć jedno z dwóch ostatnich zwierząt jucznych przeciął pasy zostawił paki na ziemi tak jak spadły a sędzia wsiadł i ruszyli we dwóch jeden obok drugiego i po chwili gadali jak bracia sędzia jechał na oklep po indiańsku z torbą i karabinem na kłębie i rozglądał się z tak wielkim zadowoleniem jakby wszystko potoczyło się po jego myśli jakby to był najpomyślniejszy dzień jego życia
form znanego świataprzecięli del norte i podążyli na południe w głąb jeszcze bardziej nieprzyjaznej krainy przez cały dzień siedzieli w kucki jak sowy w cieniu rachitycznej akacji i patrzyli na skwierczący świat na widnokręgu unosiły się demony kurzu niczym dym z dalekich ognisk a wokół nie było żadnej żywej
się anasazi najstarszy lud odeszli stąd wygnani przez suszę choroby albo włóczące się bandy maruderów wiele stuleci temu zniknęli i pogrążyli się w mrokach niepamięci po tej krainie krążą pogłoski i duchy a obdarzane są wielką czcią narzędzia sztuka
niebieskim cieniu na suchym piasku na dnie arroyo stare kości i kawałki porozbijanej malowanej ceramiki w skale nad głowami wyryte piktogramy koni kuguarów żółwi i konnych hiszpanów w hełmach i z puklerzami pełnych wzgardy wobec kamienia ciszy i samego czasu w uskokach i
zrobić miejsce dla czarnucha takie były dokładnie jego słowa zrobić miejsce ma się rozumieć do tego czasu czarnuch i jego karawan zniknęli im z oczuna to stary znów okazał skruchę zaklinając się że chłopak ma słuszność a siedząca przy ogniu stara kobieta słuchała tego wszystkiego z wielkim zdumieniem i kiedy gość oznajmił że pora się pożegnać i ruszać dalej prawie się rozpłakała a mała
istoty zerkali na wędrujące słońce a o zmierzchu kiedy niebo na zachodzie stało się krwistoczerwone ruszyli na stygnącą równinę zatrzymali się u studni i pili łeb w łeb razem ze swoimi końmi potem dosiedli ich znowu i pojechali dalej w ciemności ujadały małe wilki pustynne a pies glantona truchtał pod brzuchem jego wierzchowca stawiając łapy dokładnie między kopytami
rozbeczałbyś się jakbyś go usłyszał oni nie żyją wszyscy do ostatniego tylko ja zostałem krzyczał miejcie litość nade mną todos muertos todos i wymachiwał koszulą boże rzucili się jak sfora psów a sędzia odwraca się do nas z tym swoim uśmiechem i mówi: panowie tylko tyle nic więcej nie powiedział rewolwery zatknął za plecy i teraz wyciągnął jeden i
dziewczynka wybiegła zza łóżka i uczepiła się jego rękawastary zaofiarował się że odprowadzi go kawałek wyprawi w dalszą wędrówkę i pokaże gdzie trzeba skręcić na rozstajach bo trudno o znaki przydrożne w tej okolicypo drodze rozmawiali o życiu w tak dzikim miejscu gdzie widuje się ludzi tylko raz i już nigdy
nocą nawiedziła ich plaga gradu który spadł z nieskazitelnego nieba i konie zaczęły się płoszyć i rżeć mężczyźni zaś usiedli na ziemi trzymając siodła nad głowami a gradowe kulki skakały po piasku jak małe przezroczyste jajeczka stworzone przez alchemika z ciemności spowijającej pustynię gdy wreszcie
przewlókł natłuszczony szpagat przez dziurkę i naciągnąłgada po holendersku powiedział eks-ksiądzpo holendersku?żebyś wiedziałspojrzał na tobina i znów wrócił do szyciagada gada sam słyszałem dopadliśmy na llano bandę bzikowatych pielgrzymów i starzec co ich prowadził zaczął szwargotać po holendersku jakbyśmy na jakiej holenderskiej prowincji byli i sędzia zaraz mu odszwargotał glanton o mało
budowle – rzeczy te to osąd nad późniejszymi rasami mimo to nie ma nic czego można by się chwycić starzy odeszli jak widma a dzicy włóczą się dziś po tych kanionach przy wtórze dawnego śmiechu kucają po ciemku w swych prymitywnych chatach zasłuchani w strach sączący się ze skał wszelki ruch z porządku wyższego ku
osiodłali konie i ruszyli dalej przez wiele mil jechali po lodowym bruku a nad krańcami świata ukazał się polarny księżyc jak oko ślepego kota nocą minęli światła osady na równinie nie zboczyli jednak z kursuz nadejściem dnia zobaczyli ognie na horyzoncie glanton wysłał delawarów na zwiad słoneczna gwiazda jarzyła
drugi obie ręce ma tak samo władne pająk jaki czy co? potrafi pisać obiema jednako sam widziałem no i zaczyna ubijać indiańców nie trzeba nam było większej zachęty boże co to była za rzeź za pierwszą salwą ubiliśmy ich okrągły tuzin ale nie
rozpadlinach sto stóp powyżej znajdowały się gniazda uplecione ze słomy i szczątków naniesionych przez dawne wysokie przypływy a z bezimiennej dali dobiegał pomruk grzmotu i jeźdźcy spoglądali na wąski skrawek nieba wypatrując mroku zwiastującego deszcz sunąc między ciasnymi ścianami kanionu pośród suchych białych głazów na dnie dawnej rzeki okrągłych i gładkich jak tajemnicze jajatej nocy obozowali w ruinach dawnej cywilizacji
>>214768790poiska powrót
ujechaliśmy ledwie kawałek gdy wyznaczył nowy kierunek mniej więcej dziewięć stopni na wschód wskazał łańcuch górski w odległości może trzydziestu mil no i pociągnęliśmy w te góry a nikt nawet nie spytał po kiego czorta glanton przedstawił mu już wtedy sytuację ale jeśli sędzia martwił się że nie mamy prochu a naszym tropem ciągnie połowa apaczerii to w ogóle ale to w ogóle nie było tego
się blado na wschodzie delawarowie wrócili i przykucnęli z glantonem sędzią i braćmi brown rozmawiali gestykulowali a potem wszyscy dosiedli koni i ruszyli w drogępośrodku pustyni dopalało się pięć wozów jeźdźcy zeskoczyli z wierzchowców i zaczęli chodzić w milczeniu między ciałami zabitych poszukiwaczy złota zwykłych pielgrzymów
niższemu znaczą ruiny tajemnica i osad bezimiennego gniewu tak tutaj są martwi ojcowie ich duch jest zakuty w skale przygniata tę krainę taką samą wszechobecnością bo ten kto buduje dla siebie schronienie z gałęzi i zwierzęcych skór zaprzągł swego ducha do wspólnego przeznaczenia wszystkich stworzeń i ze słabowitym okrzykiem na powrót osunie się w pierwotne
głęboko w kamiennych górach w małej osadzie ze strugą czystej wody i bujną trawą pod nawisem skalnym stały ogrodzone zabudowania z błota i kamienia a na dnie jaru widniały ślady po rowach nawadniających sypki piasek pokrywały okruchy ceramiki i sczerniałe kawałki drewna ziemię przecinały w różnych kierunkach tropy saren i innych zwierząto zmierzchu sędzia obszedł ruiny stare pomieszczenia wciąż okopcone
więcej i wkrótce dotarli do rozstajów i wędrowiec podziękował staremu że towarzyszył mu tak daleko pożegnali się i nieznajomy ruszył w swoją stronę jednak rymarz najwyraźniej nie mógł znieść rozstania bo zawołał go i dogonił żeby przejść z nim dodatkowy kawałeczek i wkrótce doszli do
którzy leżeli teraz bezimienni pośród kamieni ze straszliwymi ranami z wnętrznościami wyłażącymi z boków nagie tułowia najeżone strzałami sądząc po brodach przynajmniej kilku było mężczyznami między nogami mieli jednak dziwne menstrualne rany i najemnicy nie zobaczyli ani jednego
mieliśmy zamiaru popuścić gdy już ostatni biedny czarnuch zbiegł na dół wśród żwiru leżało ich ukatrupionych pięćdziesięciu ośmiu lecieli w dół jak plewy z wialni jedni obracali się w tę stronę inni w tamtą a na dole to się układali w taki
niby-łańcuch oparliśmy lufy na skale i załatwiliśmy jeszcze dziewięciu którzy uciekali po magmie wystawieni jak kaczki ot co robiliśmy zakłady ostatni cośmy go ustrzelili był od nas dobry kawał mili a czmychał jak zając celnie żeśmy sobie tego
>>214768790>>214768926minilauta.org/int/19519/#bottom
zakątka skąd droga wiodła przez głęboki ciemny las i tam właśnie stary zabił wędrowca zabił go kamieniem zabrał mu ubranie zabrał zegarek i pieniądze i zakopał go w płytkim grobie przy trakcie a potem ruszył do domupo drodze podarł na sobie koszulę i
nie zleciał z konia pojęcia nie mieliśmy że mówi po holendersku spytaliśmy jak się nauczył i wiesz co powiedział?co?że od jednego holendraeks-ksiądz splunął ja bym się nie nauczył i od dziesięciu a ty?dzieciak pokręcił głowąa widzisz rzekł tobin opatrzność mierzy i rozdziela dary wedle własnego uznania wcale nie liczy po równo i prawą rękę dam sobie urżnąć że sam najpierwszy by to przyznał
któremu nie odcięto by przyrodzenia i nie wepchnięto ciemnego i dziwnego do rozciągniętych ust leżeli w perukach z zakrzepłej krwi patrząc małpimi oczami na brata słońce wstającego na wschodziez wozów zostały już tylko zwęglone kształty wzmocnione poczerniałymi żelaznymi
błoto ten zaś kto buduje z kamienia pragnie odmienić porządek wszechświata i tak się rzecz miała z tymi kamieniarzami niezależnie od tego jak prostackie może się nam wydawać ich dziełonikt się nie odezwał sędzia siedział półnagi i spocony choć noc była chłodna wreszcie eks-ksiądz tobin podniósł głowę
pierścieniami i obręczami a rozżarzone do czerwoności osie kół drżały w grząskim popiele jeźdźcy przysiedli przy ogniu ugotowali wodę napili się kawy upiekli mięso i położyli się spać wśród zmarłychwieczorem oddział ruszył dalej zdążając znów na południe ślady morderców ciągnęły się na zachód ale byli nimi biali którzy atakowali podróżnych na tym odludziu pozorując napady dzikusów ludzi podejmujących
dnia poczynali oj celnie niby taki dziwny proch a każdy jeden strzał to trafienieeks-ksiądz odwrócił głowę i spojrzał na dzieciaka to właśnie wtedy widziałem sędziego pierwszy raz tak tak zagadkowy z niego człowiekdzieciak popatrzył na tobina a od czego jest ten sędzia? spytałod czego?od czego sędziatobin zerknął przez ogień ejże chłopaku odparł cicho bądź jeszcze cię usłyszy uszy ma jak lisxiw góry • stary niedźwiedź • porwany
dymem z ognisk wewnątrz krzemienie i strzaskane gliniane garnki wśród popiołów i małych wyschniętych kaczanów kukurydzy przy ścianach domostw nadal stało kilka spróchniałych drewnianych drabin zajrzał do zrujnowanych kivas i zabrał stamtąd trochę przedmiotów a potem usiadł na wysokim murku i rysował w
po nim widaćeks-ksiądz urwał żeby znowu zapalić fajkę sięgnął ręką w żywy ogień po węgielek wzorem czerwonoskórych zwiadowców a potem odłożył go w płomienie jakby tam było jego miejscei jak myślisz co czekało w tych górach żeśmy tam pojechali? i skąd o tym wiedział
ryzykowne przedsięwzięcia trapi myśl o przypadku i przeznaczeniu jak powiedziano wędrówka poszukiwaczy złota zakończyła się wśród popiołów a w punkcie zetknięcia się dróg na środku tego pustkowia gdzie serca i starania jednej małej wspólnoty pożarte zostały i unicestwione przez inną eks-ksiądz spytał czy ktoś nie mógłby się w tym dopatrzyć ręki cynicznego boga z jakże wielką niewzruszonością i drwiną krzyżującego ludzkie ścieżki obecność
zastanawia mnie powiedział że obaj synowie po równo są pokrzywdzeni jak więc wychować dziecko?już od pierwszych lat odparł sędzia należy wrzucać dzieci do dołu ze wściekłymi psami aby z właściwych wskazówek wyrozumowały za
książce aż do zmrokunad kanion wytoczył się okrągły księżyc a jar spowiła głęboka cisza być może kojoty trzymał z dala strach przed własnym cieniem bo nie było ich słychać nie było też słychać wiatru ani ptaków tylko woda szemrała cicho płynąc po piasku w mroku poniżej ogniskprzez cały miniony dzień sędzia robił małe wypady między skały jaru do którego wjechali i teraz rozpostarł na ziemi przy ognisku płachtę z wozu i zaczął układać i
poranił się krzemieniem a żonie powiedział że napadli ich rabusie i zamordowali młodego wędrowca on sam zaś zdołał ujść z życiem kobieta zapłakała a po pewnym czasie kazała się zaprowadzić na miejsce napaści i narwała dzikich pierwiosnków których rosło w bród dokoła położyła kwiatki na kamieniach i wracała tam potem wiele razy aż do późnej starościrymarz dożył
delawar • poszukiwania • kolejna scheda • w wąwozie • ruiny • keet seel • solerette • rzeczy i ich odwzorowania • opowieść sędziego • stracony muł • doły po meskalu • nocna scena z księżycem kwiatami i sędzią • osada • glanton o oswajaniu zwierząt • szlakzapuszczali się coraz dalej w góry a droga prowadziła przez wysokie sosnowe lasy z wiatrem wśród drzew i
rzewnie nawołującym ptactwem niepodkute muły ciągnęły zygzakiem przez suchą trawę i igliwie w żłobinach na północnych stokach wąskie warkocze starego śniegu jechali serpentyną przez samotny zagajnik osikowy gdzie na mokrym czarnym szlaku leżały strącone liście podobne do małych płatków złota mieniły się w bladych leśnych korytarzach niczym miliony
gdyby ktoś miał czelność go spytaćkto by przyznał?bóg opatrzność eks-ksiądz pokręcił głową zerknął przez ogień na sędziego na to wielkie bezwłose coś nie przypuściłbyś że w tańcu potrafi zakasować samego diabła co? boże przenajświętszy jak on tańczy a jak gra na skrzypcach to najlepszy skrzypek jakiego widziały moje oczy amen najlepszy potrafi wytyczać szlak strzelać z karabinu jeździć konno wytropić sarnę
którymi z trojga drzwi nie kryją się dzikie lwy należy zmusić je do biegania nago po pustyni póki niejedną chwileczkę przerwał tobin pytanie zadane było z pełną powagąi tak samo udzielana jest odpowiedź rzekł sędzia gdyby bóg chciał się wtrącać w upadek ludzkości to czy już dawno by tego nie zrobił? chłopie przecież wilki eliminują chore sztuki ze swego stada jakie inne stworzenie mogłoby tak robić? a czy człowiek nie jest
cekinów i glanton wziął jeden obrócił go w dłoni jak wachlarz trzymając za szypułkę a potem upuścił świadom jego doskonałości przejechali przez wąskie wypłuczysko pełne liści okrytych szronem a o zachodzie słońca przebyli wysoko położone siodło gdzie pikowały niesione wiatrem dzikie gołębie przelatując kilka stóp nad ziemią przez rozstęp w skale lawirując szaleńczo między końmi i spadając w
porządkować swoje znaleziska trzymając na kolanie książeczkę oprawioną w skórę brał do ręki każdy kolejny przedmiot krzemień skorupę narzędzie lub kość i umiejętnie odrysowywał go w notatniku szkicował z łatwością i wprawą; na nagim czole nie pojawiła się żadna zmarszczka i nie ściągały się osobliwe dziecięce usta przesunął palcami po kawałku glinianej ceramiki na którym odcisnęły się sploty
że coś czeka? i skąd wiedział gdzie to znaleźć? i skąd wiedział jak zrobić z tego użytek?wydawało się że tobin samemu sobie zadaje te pytania pykał fajkę wpatrzony w ogień no skąd? powtórzył pod wieczór dotarliśmy do podnóża gór i ruszyliśmy dalej suchym
bardziej drapieżną istotą niż wilk? dola świata to wzrostnąć rozkwitnąć i obumrzeć ale sprawy ludzkie nie znają schyłku i szczyt możliwości człowieka zapowiada nadejście nocy jego duch wyczerpuje się w apogeum dokonań jego południk to zarazem mrocznienie i zmierzch jego dnia uwielbia gry? niechaj więc gra na stawki to co tutaj widzicie te ruiny które wprawiają w zdumienie plemiona dzikusów myślicie że
wikliny i oszczędnymi pociągnięciami ołówka odwzorował go w formie ładnych półcieni jest przecież także rysownikiem potrafi podołać zadaniu od czasu do czasu podnosił wzrok na ogień swoich towarzyszy broni albo na noc dokoła wreszcie
postawił przed sobą trzewik ze zbroi wykutej w toledo przed trzystu laty małe stalowe tapadero kruche i zmurszałe narysował znalezisko z boku i perspektywy notując starannym charakterem pisma wymiary i uwagi na marginesieglanton patrzył na niego sędzia skończył podniósł osłonę stopy obrócił ją w ręku i znów się jej
arroyo i jechaliśmy tak chyba do północy a potem obozowaliśmy bez ogniska i wody z nadejściem ranka zobaczyliśmy ich na równinie od północy może z dziesięć mil za nami jechali rzędami najpierw czterech potem sześciu potem cała zgraja i wcale nie było im śpiesznoz tego co opowiadali wartownicy wiem że sędzia nawet nie zmrużył oka obserwował nietoperze chodził na zbocze i coś zapisywał w małej
zjeździł cały świat siedział z gubernatorem do białego rana i w paryżu to w londynie tamto w pięciu językach dużo byś dał żeby to zobaczyć gubernator to uczony człowiek ale sędziaeks-ksiądz pokręcił głową może być że to pan bóg pokazuje tym sposobem że nie stoi o uczoność bo co uczoność znaczy dla tego który wie
zostaną odbudowane? a pewnie a potem znowu z innym ludem z innymi synamisędzia popatrzył dokoła ubrany tylko w spodnie siedział przy ognisku i trzymał dłonie na kolanach zamiast oczu miał puste otwory w głowie nikt z oddziału nie wiedział co oznacza ta postawa ale w tej siedzącej pozycji tak się upodobnił do
przyjrzał a potem zgniótł ją w kulę cynfolii i rzucił w ogień pozostałe przedmioty zebrał i także cisnął w płomienie wytrzepał płachtę i schował zwiniętą razem z notatnikiem do juków a potem usiadł z rękoma ułożonymi na kolanach i wydawał się bardzo zadowolony ze świata jakby przy jego stworzeniu zasięgnięto jego rady
książeczce a potem wracał na dół zadowolony tak że słowo tego nie opisze w nocy uciekło dwóch i zostało nas tylko tuzin no trzynastu jak doliczyć sędziego dobrze mu się przyjrzałem sędziemu i wtedy i potem najpierw mi się zdawało że to
ikony że stali się ostrożni i szeptali między sobą bardzo powściągliwie jakby nie chcieli zbudzić śpiącego lichanastępnego wieczoru gdy dotarli na krawędź od zachodu stracili jednego muła stoczył się w dół po ścianie kanionu a zawartość koszów wyleciała bezgłośnie w gorące suche powietrze spadał
człowiek obłąkany a potem że nie o glantonie to zawsze wiedziałem że ma nie po kolei w głowieo pierwszym świtaniu ruszyliśmy małą niecką pośród drzew jechaliśmy stokiem od północy na skałach rosły wierzby i olchy i wiśnie wszystkie bardzo małe sędzia przystawał i przyglądał się roślinom a potem ruszał żeby nas dogonić klnę się na boga że tak było wciskał listki między kartki tej swojej książki niczego podobnego nigdy nie widziałem a przez
w słońcu i cieniu obracając się w samotnej pustce aż zniknął w zimnej niebieskiej przestrzeni która odarła go ze wspomnień w umyśle wszelkiej żywej istoty glanton osadził konia i spojrzał uważnie w nieubłaganą otchłań ze skał w dole poderwał się
cały ten czas wyraźnie było widać dzikich tam w dole ciągnęli za nami niecką o mało sobie karku nie skręciłem bo się oglądałem bez jednej przerwy a była ich cała setka jak amen w pacierzuwyjechaliśmy z krzemiennych skał gdzie rósł tylko jałowiec i ruszyliśmy dalej nawet nie próbowaliśmy zacierać śladów żeby zmylić tropicieli cały boży dzień w siodle dzikich już nie
kruk zakrakał i zakołował w ostrym świetle nagą ścianę skalną pokrywały dziwne rysy a na tym nawisie jeźdźcy wydawali się bardzo mali nawet we własnych oczach glanton zerknął szybko w górę jakby na nieskalanym porcelanowym niebie było coś wymagającego sprawdzenia a potem trącił piętami konia i ruszyligdy w
widzieliśmy bo zbocze ich zasłaniało jechali za nami gdzieś stokiem poniżej jak tylko się zmierzchło i zaczęły fruwać nietoperze sędzia znowu zmienił kurs i jechał z kapeluszem w ręku patrząc na te małe stworzenia pogubiliśmy się poszliśmy w rozsypkę w tych jałowcach więc trzeba było stanąć żeby się przegrupować i dać wytchnienie koniom usiedliśmy po ciemku
następnych dniach ciągnęli przez wysoko położoną mesę natknęli się na wypalone doły w których indianie gotowali meskal jechali też przez dziwaczne lasy maguey – inaczej agawy kantali – o ogromnych kwitnących łodygach które sterczały w pustynnym powietrzu na wysokość czterdziestu stóp każdego ranka gdy siodłali konie spoglądali na blade góry na północy i zachodzie wypatrując dymu nic zwiadowcy wyruszali wcześniej znikali w
nikt słowa nie mówił sędzia wrócił i zaczął szeptać z glantonem a potem ruszyliśmy dalejpoprowadziliśmy na piechotę konie w tej ciemnicy nie było szlaku tylko stromizna skała i wyboje jak stanęliśmy wreszcie przed tą jaskinią niektórzy pomyśleli że on chciał byśmy się tam schowali i uznali że postradał zmysły ale jemu szło o saletrę o saletrę rozumiesz zostawiliśmy przy wejściu cały dobytek i napełniliśmy worki kosze i mochilas
mroku przed wschodem słońca i wracali dopiero po zmierzchu odnajdując obozowisko na tym nieznanym mapom odludziu w najbledszej poświacie gwiazd albo nawet w najczarniejszej ciemności w której oddział siedział pośród skał bez ognia i chleba w przyjaźni nie większej niż u stadnych małp
ziemią z jaskini a o świcie ruszyliśmy dalej wjechaliśmy na szczyt i jak się obejrzeliśmy to zobaczyliśmy że jaskinia połyka wielką chmarę nietoperzy całe tysiące i tak to trwało z godzinę albo i dłużej bo potem to już ich nie było widać
kucali w milczeniu jedli surowe mięso zwierząt upolowanych przez delawarów z łuków na równinie i spali wśród kości nad czarnym zarysem gór ukazał się jabłkowaty księżyc przyćmiewając światłem gwiazdy na wschodzie a na pobliskiej grani wiatr poruszał kwiatami juki i nocą z jakichś podziemnych rejonów świata nadleciały nietoperze i zawieszone na skórzanych skrzydłach niczym ciemne diabelskie kolibry żywiły się z kielichów tych kwiatów tuż
obok wyżej na półce skalnej z piaskowca siedział sędzia blady i nagi podniósł rękę i nietoperze odfrunęły w popłochu a potem ją opuścił i siedział jak przedtem wkrótce zleciały się więc z powrotem do kwiatostanówglanton nie zamierzał zawrócić brał w rachubę największą przebiegłość nieprzyjaciół mówił o zasadzkach nawet on mimo całej swej pychy nie sądził że oddział dziewiętnastu mężczyzn ogołocił obszar dziesięciu
tysięcy mil kwadratowych z wszelkich żywych istot ludzkich dwa dni później zwiadowcy wrócili po południu i zameldowali o znalezieniu porzuconej osady apaczów ale nie chciał do niej wjechać od razu obozowali na mesie i rozpaliwszy dla zmyłki ogniska przeleżeli całą noc z karabinami w ręku na tym kamienistym uroczysku rankiem wyłapali konie i zjechali do dzikiej doliny usianej chatynkami i popiołem
awatarkurwy wypędzone możesz przestać srać
świadków z trzeciego albo czwartego szlaku może być z kolei poczytana za dowód działania zwykłego przypadku ale sędzia który ponaglił konia żeby zrównać się z filozofującymi odparł że w tym właśnie wyraża się sama natura świadectwa a ich pobyt tutaj jest
sprawą nie trzecio- lecz nadrzędną bo czy można powiedzieć że dzieje się cokolwiek uchodzącego uwagi?o zmierzchu delawarowie wysforowali się do przodu i kolumnę poprowadził meksykanin john mcgill który od czasu do czasu zeskakiwał z siodła żeby położyć się płasko na ziemi i wypatrywać na tle nieba jadących przed nim zwiadowców potem dosiadał konia w biegu nie zatrzymując oddziału który sunął z tyłu posuwali się jak koczownicy pod
wędrującą gwiazdą a delikatna arkatura ich śladów na piasku odzwierciedlała ruchy samej ziemi na zachodzie zwały chmur piętrzyły się nad górami jak ciemny namuł z firmamentu a nad głowami jeźdźców wisiały w bezmiernej pustce rozgwieżdżone otchłanie galaktykdwa dni później delawarowie wrócili z porannego zwiadu i zameldowali że gileños obozują nad brzegiem płytkiego jeziora oddalonego o niespełna cztery godziny jazdy na południe mieli ze
sobą kobiety i dzieci a było ich wielu glanton odłączył się od narady i przez długi czas stał pośrodku pustyni patrząc w ciemnośćprzysposobili broń rozładowując i ładując ją z powrotem mówili przyciszonymi głosami choć pustynia rozpościerała się dokoła jak wielki jałowy talerz drżący w upale po południu pododdział zaprowadził konie do wodopoju a potem wrócił a z zapadnięciem zmroku glanton i jego porucznicy
pojechali za delawarami żeby podejrzeć pozycje nieprzyjacielapozostali wbili kij we wzniesienie na północ od obozowiska i ustawili go wzdłuż boku wielkiego wozu po czym toadvine i vandiemenlander dali rozkaz do wymarszu ruszyli więc wszyscy za tamtymi na południe skrępowani pętami najsurowszego przeznaczeniaw ostatnich chłodnych godzinach nocy dotarli na północny kraniec jeziora i skierowali
się wzdłuż brzegu woda była bardzo czarna na piasku leżały resztki piany słyszeli kaczki kwaczące na jeziorze w dole widzieli półkole żaru z obozowych ognisk niczym światła dalekiego portu a z przodu na tym odludnym brzegu siedział na koniu samotny jeździec był to jeden z delawarów zawrócił bez słowa a oni pojechali za nim przez zarośla na pustynięoddział zaczaił się w wierzbowym zagajniku pół mili od obozu nieprzyjaciół zakryli
koniom łby der kami i zakapturzone wierzchowce stały teraz z tyłu wyprężone jak na warcie nowo przybyli zeskoczyli z koni przywiązali je i usiedli na ziemi a glanton przemówił:mamy godzinę może trochę więcej kiedy tam nadjedziemy każdy troszczy się o własną skórę wytłuc wszystko do ostatniego kundlailu ich jest john?a ty co żeś się w tartaku nauczył gadać szeptem?wystarczy dla każdego odparł sędzianie marnować prochu
ani kul na tych co nie mogą do nas strzelać jak nie wybijemy czarnuchów do ostatniego zasługujemy na to żeby nas wybatożono i odesłano do domuna tym skończyła się narada godzina która potem nastała była długa podprowadzali zakapturzone konie i stawali w oddali
widzieli obozowisko ale obserwowali widnokrąg na wschodzie zawołał ptak glanton odwrócił się do swojego wierzchowca i ściągnął z niego kaptur jak sokolnik o poranku zerwał się wiatr a koń podniósł łeb i wciągnął powietrze w nozdrza pozostali mężczyźni poszli za przykładem dowódcy derki leżały tam gdzie upadły dosiedli koni z rewolwerami w dłoniach z nadgarstkami oplecionymi
rzemieniami maczug z surowej skóry i kamieni rzecznych przypominających rekwizyty w jakichś prymitywnych zawodach hippicznych glanton spojrzał przez ramię na swoich ludzi a potem szturchnął koniagdy ruszyli kłusem po białym solnym brzegu z krzaków wyłonił się starzec który tam przykucnął odwrócił się w ich stronę psy czekające żeby upomnieć się o jego
odchody skoczyły ujadając z jeziora poderwały się kaczki pojedynczo i parami ktoś powalił starca ciosem maczugi jeźdźcy dźgnęli końskie boki ostrogami i najechali kawalkadą na obozowisko przed nimi psy maczugi świszczące w powietrzu psy wyjące niczym w jakiejś piekielnej scenie łowieckiej dziewiętnastu awanturników atakujących osadę w której spało z górą tysiąc duszglanton przejechał przez
pierwszy szałas tratując jego mieszkańców z niskich wejść umykały postacie jeźdźcy przemknęli przez obóz w pełnym galopie zawrócili i znowu natarli wojownik zastąpił im drogę nastawiając włócznię ale glanton go zastrzelił nadbiegło trzech innych pierwszych dwóch glanton zabił strzałami oddanymi tak szybko że runęli w tej samej sekundzie a trzeci rozpadł się
w biegu trafiony półtuzinem kulzaledwie w ciągu minuty rozpętała się powszechna rzeź kobiety i dzieci wrzeszczały przytruchtał starzec wymachujący parą białych gaci wpadłszy między nich jeźdźcy zabili wszystkich maczugami i nożami setka uwiązanych psów wyła inne miotały się między szałasami kąsając w szale siebie nawzajem i te
które przywiązano wrzawa i zamęt nie ustawały ani nie słabły od chwili ataku płonęły pierwsze szałasy a kolumna uciekających już ciągnęła na północ wzdłuż brzegu zawodząc płaczliwie wśród nich napastnicy niczym pasterze w stadzie rozbijający czerepy maruderom
glanton i jego oficerowie zawrócili do wioski ludzie umykali spod kopyt konie parły naprzód niektórzy jeźdźcy uwijali się już z pochodniami między szałasami i wyciągali z nich ofiary umazane i broczące krwią dobijając konających i ucinając głowy tym którzy klękali żeby błagać o zmiłowanie w obozie przetrzymywano grupkę meksykańskich niewolników którzy nadbiegli teraz wołając po hiszpańsku ale padli od
maczug i kul a jeden z delawarów wyłonił się z dymu trzymając w dłoniach dwoje dyndających nagich niemowląt przykucnął nad kamiennym kręgiem i chwyciwszy dzieci za nóżki zamachnął się jednym potem drugim i roztrzaskał im główki o kamienie aż spod ciemiączek krwawą miazgą bryznęły mózgi tymczasem dokoła miotali się płonący ludzie wrzeszcząc jak opętani jeźdźcy
zakłuwali ich ogromnymi nożami przybiegła młoda kobieta i objęła rękoma zakrwawione przednie nogi rumaka którego dosiadał glantonz rozproszonej remudy wyłonił się mały oddział konnych wojowników natarli na wioskę i wśród płonących szałasów zagrzechotał grad strzał glanton
wyciągnął karabin z futerału trafił konie dwóch pierwszych indian schował karabin wyszarpnął rewolwer z kabury i zaczął strzelać między uszami swojego wierzchowca wojownicy skłębili się dokoła padłych i wierzgających koni miotali się
w kręgu ginąc od kul jeden po drugim aż wreszcie tuzin ocalałych zawrócił i popędził wzdłuż jeziora obok kolumny jęczących uciekinierów niknąc w ruchomej ścianie sodowego pyługlanton obrócił konia jedni zabici dryfowali w płytkiej wodzie jak ofiary morskiej katastrofy inni leżeli pokotem na słonym brzegu w strugach krwi i pośród splotów trzewi jeźdźcy wyciągali ciała z czerwonego
jeziora a piana która lekko obmywała piasek miała jasnoróżowy kolor w świetle wstającego słońca kręcili się wokół zabitych ścinając nożami plon czarnych włosów zostawiając ofiary z nagimi czaszkami które wyglądały jak osobliwe krwawe czepce konie z zagrody przegalopowały przez buchający oparami brzeg i zniknęły w kłębach dymu a po chwili przybiegły z powrotem jeźdźcy brodzili w czerwonych wodach dźgając bezmyślnie zmarłych
inni leżeli na brzegu spółkując z padłymi od maczug lub konającymi młodymi kobietami nadszedł jeden z delawarów niosąc kiść odciętych głów jak jakiś dziwny handlarz w drodze na targ włosy owinięte wokół przegubu głowy obracające się i dyndające razem glanton zdawał sobie sprawę że za każdą chwilę zwłoki na tej ziemi nieuchronnie dostaną potem odpłatę na pustyni jeździł więc dokoła ponaglając swoich ludzizza trzaskającego ognia wyłonił
się mcgill i stanął patrząc posępnie na roztaczającą się wokół scenę został przebity włócznią której drzewce trzymał przed sobą była zrobiona z łodygi dasylirionu i przywiązanej starej kawaleryjskiej szabli której zakrzywione pióro sterczało z pleców meksykanina dzieciak wylazł z wody i podszedł a mcgill usiadł ostrożnie na piaskuodsuń się rozkazał glantonmcgill odwrócił się żeby na niego spojrzeć i w tej samej chwili dowódca opuścił rękę z
rewolwerem i przestrzelił mu głowę włożył rewolwer do olstra przysunął trzymany pionowo pusty karabin do siodła przycisnął go kolanem i wsypał porcję prochu do lufy ktoś krzyknął wierzchowiec zadrżał i cofnął się o krok lecz glanton przemówił do niego łagodnie owinął dwie kule i załadował obserwował wzniesienie na północy gdzie na tle nieba czerniła się grupa apaczów na koniachznajdowali się
mocny ten cydr 8%
ale będą zaraz dymy
>>214770443>>214770443>>214770443>>214770443