edycja animewy normalkurewskie zjeby
>>214765766tylko skończony debil dałby się wykorzystać kobiecie
odpalaj przeklejacz
>>214765818ten nic wie
>>214765818widać że nie byłeś zaklęty pod urokiem cipygówno szalone czarnuchu
>>214765907w dzieciństwie mówili na mnie damski bokser
jet anader dej gołs baj jak nie mam petite mrocznej borderki...
osoby ktorych trzeba sie pozbyc zeby naprawic /polske/>nagatorocwel>przeklejaczkx
>>214766000ale to właśnie przeklejaczkx naprawia /polske/
>>214766000no chyba coś tu się nie zgadza
No jej coś wynajmie
>>214766037ttbt
>>214766000niby tryple prawdy, ale po wczorajszych wydarzeniach uważałbym z takimi stwierdzeniami
>>214766052>zdjęcie paszportowe do internetucipa mi wyschła na wiór takiego icka dostałem
>>214766000nagatorochad podnosi poziom pomimo
>>214766052>jak chcesz żeby obciąć?>po prostu rozwal mi gówno
>>214766105nta ale co się stało wczoraj?
wytłumaczcie mi skąd tacy mają przeświadczenie że oni wszystko wiedząno dosłownie jakiś maciek z pipidówy dolnej robiący na magazynie z jakiegoś powodu posiada tajemną wiedze to której nie mają dostępu inni
>>214766211wracaj na tripa cwelu
>>214766263rację ma
takiego mam
lazania mnie nie nakarmiła
ciekawe czy to z którego cyca byłeś karmiony ma wpływ na twoje przyszłe życie
odezwał się jedenwitajnowy jesteś?na to wyglądakapitan mówił kiedy wyruszamy z tego zadupia?mnie nic nie mówiłsierżant wrócił z namiotu gdzie on jest? spytałw miasteczkuw miasteczku powtórzył chodź tutajmężczyzna podniósł się z ziemi zbliżył do namiotu i
jest
siodłomoże uda mu się sprzedać tego muła za tyle żeby sobie jakieś kupićmężczyzna popatrzył na muła a potem odwrócił się i spojrzał zmrużonymi oczami na sierżanta pochylił się i splunął za tego nie dostanie nawet dziesięciu dolarówdostanie tyle ile dostanie
pobieleni wapnem że świecili o zmierzchu wóz ciągnęły dwa konie potoczył się drogą wśród lekkich wyziewów karbolu niknąc w oddali dzieciak odwrócił się i patrzył bose stopy umarłych bujały się sztywno na bokibyło już ciemno gdy wjechał do miasteczka w asyście ujadających psów i twarzy wyglądających zza rozsuniętych zasłonek w rozświetlonych oknach cichy stukot kopyt odbijał
wdrapał się na siodło i szarpnął lekko wodze spojrzał przez ramię i pokręcił głowąwieczorem dzieciak pojechał z dwoma innymi rekrutami do miasteczka wykąpał się ogolił włożył niebieskie sztruksowe spodnie i bawełnianą koszulę które dostał od kapitana i gdyby nie buty byłby całkiem odmieniony jego koledzy dosiadali małych
>>214766374widać że cwelis był karmiony chujemboli go wielki nagaciarz
dodał drugizostał jeden albo dwa co nadadzą się dla ciebiedzieciak spojrzał na nich z grzbietu muła jechali po jego obu stronach jak eskorta a muł kłusował z podniesionym łbem łypiąc nerwowo na bokikażdy taki wykatapultuje cię z siodła powiedział starszy szeregowiecprzejechali przez plac zatłoczony wozami i inwentarzem imigranci teksańczycy i meksykanie niewolnicy apacze lipan i wysłannicy z plemienia karankawa rośli i srodzy o
spodniach z nogawkami zapinanymi z boku na guziki dziewczęta o jaskrawo pomalowanych twarzach z szylkretowymi grzebieniami w granatowoczarnych włosach przeciął ulicę przywiązał muła i wszedł do baru przy kontuarze stało kilku mężczyzn którzy zamilkli na jego widok ruszył po czystym klepisku obok śpiącego psa który otworzył jedno ślepie żeby na niego popatrzyć stanął przy kontuarze i położył obie ręce na blacie barman skinął na niego dígame
orkiestra strojąca instrumenty ruszyli w ulicę salinas obok małego kasyna i straganów z kawą i tam właśnie znajdowały się budy i małe sklepiki z błota w których ulokowało się kilku meksykańskich rymarzy a także handlarze hodowcy kogutów łatacze obuwia i szewcy starszy
spojrzał znad domina patrzył na dzieciaka beznamiętnym wzrokiempowiedz mu że zapracuję na drinka nie mam pieniędzymężczyzna wysunął podbródek i cmoknął językiemdzieciak spojrzał na barmanastarszy mężczyzna zacisnął pięść wysuwając kciuk do góry a mały palec w dół odchylił głowę i wlał sobie do
kobiety iluż to młodzieńców wracało do domu zimnych i martwych po takich nocach i takich planachza muła z uprzężą dostali ciężkie siodło teksaskie – surowe drewno pokryte niewyprawioną skórą – nienowe ale mocne i nową uzdę i nowe wędzidło i tkany wełniany koc z saltillo który był albo nowy i przykurzony albo
buty i stanął boso w pylekiedy już wszystko zostało załatwione wyszli na ulicę i popatrzyli na siebie starszy szeregowiec spojrzał na chłopaka z missouri masz jakie pieniądze earl?ani złamanego centaja też nie w takim razie trzeba będzie zawieźć dupsko z powrotem do tego nędznego
spytał chłopakzamilkli niektórzy spojrzeli na niego inni wydęli usta i wzruszyli ramionami odwrócił się do barmana na pewno jest tu coś do zrobienia żeby zapracować na parę kieliszków cholera jasnajeden z mężczyzn przy barze powiedział coś po hiszpańsku chłopak popatrzył groźnie na wszystkich zaczęli robić miny podnieśli szklanki do ustznowu
nieckach w błocie koguty trzepoczą skrzydłami i gnieżdżą się w gałęziach drzew owocowych idą na piechotę trzej towarzysze obok nagiego muru z placu dobiega niewyraźnie muzyka orkiestry mijają beczkowóz na ulicy mijają dziurę w murze za którym w blasku małego paleniska stary
znów zaczął zamiatać zamiatać zamiatać do ciężkiej cholerybarman wzruszył ramionami poszedł na koniec kontuaru i przyniósł miotłę chłopak chwycił ją i się odwróciłwielka sala zaczął zamiatać w kątach gdzie w mroku stały ciche rośliny w donicach zamiótł dokoła spluwaczek zamiótł dokoła dwóch graczy przy stole zamiótł dokoła psa potem zaczął zamiatać przed kontuarem a gdy dotarł do miejsca w którym stali pijący
pijackim krokiem na ulicę mijają długą pergolę na dziedzińcu obok altany z dzikiego wina gdzie małe ptaki przysypiają o zmierzchu pośród nagich sękatych gałęzi wmaszerowują do rozświetlonej kantyny idą schylając głowy pod niskim stropem i stają przy barze jeden drugi trzeciw
mężczyźni wsparł się na miotle i popatrzył na nich rzucili między sobą parę słów półgłosem i wreszcie jeden wziął swoją szklankę i cofnął się o krok pozostali poszli za jego przykładem dzieciak zamiótł podłogę aż do samych drzwinie było już tancerek nie było muzyki po drugiej
Znowu się zakochałem w dziewczynie co się okazuje być lesbijka. Te kurwa życie kurewskie w dupę jebane już mi smutno e sumie a niby złapałem pana Boga za nogi praca
stronie ulicy siedział na ławce mężczyzna oświetlony bladą poświatą padającą z baru muł stał na swoim miejscu dzieciak ostukał miotłę o schody wrócił do środka i odstawił ją do kąta potem stanął przed kontuarembarman jakby go nie dostrzegałpostukał kłykciami w blatbarman odwrócił się położył jedną rękę na biodrze i wydął ustano to może teraz bym się napiłbarman stał
karabinu pionowo tylko wtedy gdy czyścił i oliwił lufębyli dobrze uzbrojeni każdy z karabinem wielu z małokalibrowym pięciostrzałowym koltem kapitan miał dwa pistolety kawaleryjskie w olstrach przerzuconych przez łęk siodła żeby wisiały mu przy kolanach amerykańskiej produkcji opatentowane przez colta kupione od dezertera w stajni w soledad razem z kokilką i prochownicą kosztowały go osiemdziesiąt dolarów w złociekarabin który
srategy and sruture
nieruchomodzieciak wykonał gest naśladujący picie taki sam jaki wcześniej zrobił starszy mężczyzna ale tamten machnął na niego od niechcenia ścierkąandale powiedział poruszył ręką jakby odganiał muchętwarz dzieciaka pociemniała ty skurwysynu powiedział ruszył wzdłuż kontuaru barman patrzył kamiennym wzrokiem spod blatu wyjął staroświecki pistolet z
zabierzesz tam syna bożego ze sobą? on na to że nie o nie a ja: nie wiesz że powiedział że będzie z tobą po sam kres twojej ziemskiej wędrówki?e tam odparł mi nie proszę się nikogo żeby gdziekolwiek ze mną łaził a ja mu na to: bliźni mój nie musisz wcale prosić on będzie z tobą przez cały czas czy poprosisz czy nie mówię: bliźni mój nie możesz się go wyrzec on jest z tobą czy chcesz więc zaciągnąć
>>214766826Jeszcze kurwa zdjęcia zapomniałem żeby mnie odróżnili od bota
zamkiem skałkowym i nasadą dłoni odciągnął kurek donośne skrzypnięcie w ciszy brzęk szklanek przy kontuarze a potem szuranie krzeseł – gracze przy ścianie odsunęli się od stołudzieciak zastygł ej stary powiedziałale stary mężczyzna milczał w barze zaległa cisza dzieciak odwrócił się i spojrzał na niegoestá borracho powiedział mężczyznachłopak
go syna bożego do onego gniazda rozpusty?widziałeś gdzie kiedy taki deszcz?dzieciak patrzył na wielebnego teraz odwrócił się do mężczyzny który się odezwał miał długie wąsy na modłę woźniców i kapelusz z szerokim rondem o niskiej okrągłej główce był lekko zezowaty i
rana kreśląc zawzięcie łuki a jednak ich nie ubywatrzyma się z dala od gościńca z obawy przed ludźmi małe wilki preriowe wyją przez całą noc a świt zastaje go w trawiastej niecce w której schronił się przed wiatrem kulawy muł stoi nad nim wypatrując światła na wschodzie
patrzył barmanowi w oczybarman machnął pistoletem w kierunku drzwistarszy mężczyzna odezwał się do obecnych po hiszpańsku potem powiedział coś do barmana a potem włożył kapelusz i wyszedłbarman pobladł ruszył wzdłuż kontuaru gdy się zza niego wyłonił w ręku zamiast pistoletu ściskał
wstające słońce ma barwę stali jego zwierzęcoludzki cień ciągnie się z przodu przez całe mile ma kapelusz upleciony z liści wyschniętych i popękanych od słońca i wygląda w nim jak strach na wróble który przywędrował z jakiegoś pola gdzie płoszył ptakipod wieczór dostrzega smugę dymu wznoszącą się niewyraźnie znad niskich wzgórz i jeszcze
postękiwało bydłonie zadawali pytań łachmaniarze tacy sami jak on paru mieszańców wolni murzyni jeden albo dwóch indianprzysypiali w cieple ogniskamacie wszystko co ja miałem teraz nie mam nawet nożamógłbyś przystać do nas straciliśmy dwóch ludzi zawrócili do kaliforniija w inną stronępewnie też do kalifornii?może i tak jeszcze
patrzył uważnie na dzieciaka jakby chciał poznać jego opinię na temat deszczudopiero przyjechałem powiedział dzieciaktak czy siak bije na łeb wszystko co do tej pory widziałemdzieciak kiwnął głową do namiotu wszedł ogromny mężczyzna
młotek do odszpuntowywania beczekdzieciak cofnął się na środek sali barman sunął ku niemu jak człowiek w drodze do ciężkiej pracy za machnął się raz drugi ale dzieciak odskoczył w prawo a potem przesunął się w bok barman znieruchomiał dzieciak
przed zmrokiem staje u drzwi starego anachorety który zagrzebał się w ziemi jak mapinguara samotny na wpół obłąkany o zaczerwienionych oczach – jakby uwięzione były w głowie za pomocą rozżarzonych drucików ale o dość krzepkim ciele patrzył w milczeniu gdy dzieciak zsunął się sztywny z muła dmący wiatr rozwiewał jego łachmanyzobaczyłem dym powiedział pomyślałem sobie że może nie pożałujesz
przesadził zwinnie kontuar i wziął pistolet wszyscy zastygli odgiął krzesiwo o blat wytrząsnął podsypkę z panewki i odłożył pistolet potem zdjął z półki dwie pełne butelki i trzymając po jednej w każdej dłoni wyszedł zza kontuaru
człowiekowi łyka wodystary pustelnik podrapał się po brudnych włosach i popatrzył na ziemię odwrócił się i wszedł do chaty a dzieciak ruszył za nimw środku mrok i zapach ziemi na klepisku płonął mały ogień a jedynym wyposażeniem
Ehhh
bexar?może bym chciałjak spotkasz tam starego lonniego powiedz mu żeby tryknął jedną za mnie za starego orena tak mu powiedz postawi ci kielicha jak nie przechlał jeszcze ostatniego centarankiem zjedli podpłomyki z melasą poganiacze osiodłali konie i ruszyli dalej gdy znalazł muła zobaczył że do postronka ktoś przywiązał mały worek z włókna w którym było kilka garści suszonej fasoli
barman stał na środku sali oddychał ciężko śledząc wzrokiem ruchy dzieciaka kiedy tamten się zbliżył uniósł młotek chłopak przykucnął lekko zrobił zmyłkę i butelką trzymaną w prawej ręce trzasnął go w głowę bryznęły krew i wódka barman się zachwiał wywracając oczami dzieciak upuścił rozbite szkło przerzucił drugą butelkę do prawej dłoni walnął nią na odlew barmana w czerep i zanim ten zdążył upaść wbił mu wyszczerbioną szyjkę w okorozejrzał
była sterta skór leżąca w kącie starzec podreptał w ciemności ze spuszczoną głową żeby nie zawadzić o niskie sklepienie ze splecionych gałęzi i błota wskazał ręką wiadro stojące na ziemi dzieciak pochylił się wziął pływającą wydrążoną tykwę zanurzył ją i się napił
się po sali paru mężczyzn miało pistolety za pasem ale żaden się nie poruszył dzieciak przeskoczył przez kontuar wziął trzecią butelkę wcisnął ją sobie pod pachę i wyszedł na dwór pies zniknął mężczyzna siedzący na ławce też odwiązał muła i poprowadził go przez placobudził się w nawie zrujnowanego kościoła mrugając
woda była słona siarczanamyślisz że mógłbym napoić muła?starzec zaczął uderzać pięścią w drugą dłoń rzucając spojrzenia na bokichętnie przyniosę świeżej tylko powiedz skąda czym byś go chciał napoić?dzieciak zerknął na wiadro a potem rozejrzał się po ciemnej lepianceja nie będę pił po mule powiedział pustelniknie masz jakiegoś starego wiadra albo czegoś?nie krzyknął starzec nie mam bił się
>>214766908>>214767025
>>214767025i ludzie płacą za hustle university?
>>214767138xd
oczami do sklepienia i wysokich otynkowanych ścian z wyblakłymi freskami posadzkę pokrywała gruba warstwa guana i odchodów bydła i owiec gołębie łopotały skrzydłami w snopach zakurzonego światła a w prezbiterium trzy myszołowy podskakiwały
ulicami gwiazdy wisiały nisko na zachodnim niebie a ci trzej młodzi mężczyźni zadarli z innymi i padły słowa których nie dało się odwołać a o świcie dzieciak i starszy szeregowiec uklękli nad chłopakiem z missouri który miał na imię earl i mówili do niego ale nie
pustkę gdzie te niebieskie wyspy drżały a ziemia potulniała posępnie pochyła i wyciągnięta poprzez pigment różu i mrok poza świtem ku najodleglejszym rubieżom przestrzenijechali przez krainę cętkowanych skał wypiętrzonych w formie poszarpanych podciosów i półek magmy nawarstwionych w uskokach i antyklinach zakrzywionych na siebie albo odłamanych jak szczapy wielkich pni i pośród kamieni rozłupanych przez
genitalia niektórzy tak wymazani krwią jakby się w niej wytarzali niczym psy inni dopadali umierających i gwałcili ich krzycząc głośno do swoich pobratymców konie poległych wybiegały z dymu i kurzu gnały dokoła trzepocząc uprzężą z rozwianymi grzywami i ślepiami zbielałymi z trwogi niczym oczy ślepców niektóre pierzaste od strzał niektóre przebite włóczniami
smugi kurzu padlinożerne ptaki umościły się na kalenicach rozpościerając skrzydła – mali ciemni biskupi napominający wiernych dzieciak wrócił na ławkę postawił na niej nogę i oparł się na kolanie sproule siedział tak samo jak przedtem ściskając ranną rękękurewska łapa daje mi popalić powiedziałdzieciak splunął i spojrzał w głąb uliczki chyba najlepiej zostać
pioruny starych burz buchających zastygłymi wylewami mijali płaszczowiny brązowej skały schodzące wąskimi graniami po turniach aż na step niczym ruiny dawnych murów zapowiedzi dzieła ludzkiej ręki zanim nastał człowiek i jakakolwiek żywa istotadotarli do zniszczonej wsi rozbili obóz w murach wysokiego kościoła z gliny do rozpalenia ognia użyli
to jest że teraz go nie widzę co? bo cholernie chciałbym zobaczyćdzieciak spojrzał na równinę poniżeja jak to są indianie? spytał sproulepewnikiem sąto gdzie się schowamy?dzieciak splunął gęstą śliną i otarł usta wierzchem dłoni spod głazu wypełzła
potykały się i rzygały juchą miotając się po miejscu kaźni a później znów nikły w półmroku kurz oblepiał mokre nagie czaszki oskalpowanych z kosmykami włosów poniżej linii cięcia i ogoleni teraz do gołej kości leżeli w nasiąkniętym krwią pyle jak
na odsłoniętych gnatach jakiejś padlinyrozsadzało mu głowę język był spuchnięty z pragnienia usiadł i rozejrzał się znalazł butelkę którą schował pod siodło podniósł ją potrząsnął wyjął korek i się napił siedział z zamkniętymi oczami z czołem pokrytym kroplami potu a potem otworzył oczy i znowu się napił myszołowy zlazły po kolei ze ścierwa i podreptały do zakrystii po chwili wstał
odpowiadał leżał w pyle na dziedzińcu mężczyźni znikli znikły kurwy jakiś starzec zamiatał klepisko w kantynie chłopak leżał na boku w kałuży krwi z czaszką rozłupaną nie wiadomo przez kogo na dziedziniec wyszedł trzeci żeby do nich dołączyć był to mennonita wiał ciepły wiatr na wschodzie jaśniało szare światło ptaki śpiące w dzikim winie zaczęły się budzić i nawoływaćnie masz
kawałków roztrzaskanego drewnianego dachu a w mroku z łuków okien pohukiwały sowynazajutrz na widnokręgu od południowej strony zobaczyli tumany kurzu ciągnące się po ziemi przez długie mile jechali obserwując aż kurz zaczął się zbliżać i kapitan podniósł rękę żeby zatrzymać kawalkadę wyjął z sakwy starą mosiężną lunetę kawaleryjską rozłożył ją i zlustrował powoli horyzont sierżant osadził konia obok i po
odarci z habitów i okaleczeni mnisi i wszędzie jęczeli i bełkotali konający rzęziły ranne konievzabłąkany na bolsón de mapimí • sproule • drzewo martwych dzieci • ślady masakry • sopilotes • zamordowani w kościele • noc wśród umarłych • wilki • praczki u brodu • pieszo na zachód
tu na nocmyślisz że tak będzie dobrze?czemu nie?a jak indianie wrócą?po co mieliby wracać?a jak jednak wrócą?nie wrócąsproule trzymał się za rękęszkoda że nie masz noża powiedział dzieciakszkoda że ty też nie maszznajdzie się mięso do zjedzenia
chwili kapitan podał mu lunetęstado wielkie jak diabliwidzi mi się że to koniejak daleko są według ciebie?ciężko powiedziećzawołaj candelariasierżant odwrócił się i skinął na meksykanina kiedy ten podjechał dał mu lunetę a on podniósł ją do twarzy mrużąc powiekę potem opuścił lunetę i patrzył nieuzbrojonym okiem wreszcie znów ją przyłożył i patrzył a potem przyhamował konia
znalazł na tym czyśćcowym odludziu nie poruszało się nic prócz mięsożernego ptactwa wczesnym popołudniem dostrzegli poniżej na serpentynie jeźdźców wjeżdżających na górę byli to meksykaniesproule siedział z nogami wyciągniętymi do przodu martwiłem się czy mi stare buty wytrzymają powiedział podniósł głowę no
• fatamorgana • spotkanie z bandytami • atak wampira • kopanie studni • rozdroże na odludziu • carreta • śmierć sproule’a • areszt • głowa kapitana • darowane życie • do chihuahua • miasto • więzienie • toadvineo dziwo z zapadnięciem zmroku spośród poległych podniosła się jedna żywa dusza i oddaliła chyłkiem w poświacie księżyca ziemia na której leżał przesiąkła krwią i moczem z opróżnionych
Przypominam że putler szykuje się na konflikt z nato >inb4 a-ale ukraina Małpiszon sobie ubzdurał że musi z nami walczyc i żaden general go nie przekona żeby sobie dał spokój nawet jeśli mieli by dostać wpierdol
plewach i tynku jak ogromne kury sklepienie nad głową upstrzone było ciemnymi mechatymi kłębowiskami które się poruszały oddychały ćwierkały na środku stał drewniany stół z kilkoma glinianymi garnkami a przy ścianie w głębi leżały ludzkie szczątki w tym dziecka wrócił przez zakrystię do kościoła i zabrał siodło dopił resztki z
butelki położył sobie siodło na ramieniu i wyszedłw niszach na fasadzie kościoła stały posągi świętych ostrzelane przez amerykańskich żołnierzy wypróbowujących swoje karabiny rzeźby pozbawione uszu i nosów kamień pocętkowany utlenionym ołowiem rzeźbione i frezowane wrota wisiały na
takiej radości w gospodzie jak na drodze do niej wiodącej powiedział mennonita włożył kapelusz który trzymał w rękach odwrócił się i wyszedł przez bramęivodjazd z flibustierami • na obcej ziemi • polowanie na antylopy • nękani przez cholerę • wilki • naprawa wozów • pustynne odludzie • nocne burze • tabun widmo • modlitwa o
trzymając lunetę przy piersi jak krucyfiksno i? spytał kapitanmeksykanin pokręcił głowąco to ma znaczyć do cholery? to chyba nie bizony co?nie zdaje mi się że prędzej koniedawaj lunetęmeksykanin ją oddał a kapitan znowu zlustrował widnokrąg potem złożył lunetę nasadą dłoni schował z powrotem do sakwy podniósł rękę i ruszylito było bydło muły i konie kilka tysięcy sztuk sunęły ukosem ku kompanii
jakby człowiek miał nóżnie jestem głodnywedług mnie trzeba by się rozejrzeć po tych chałupach zobaczyć co jest w środkuno to idźmusimy znaleźć kąt do spaniasproule spojrzał na niego ja nigdzie nie idę odparłdobra rób jak sobie chceszodkaszlnął i
zwierzęcych pęcherzy szedł więc przed siebie brudny i cuchnący jak smrodliwe potomstwo samej matki wojny dzicy przenieśli się na wzniesienie i widział teraz blask ich ognisk i słyszał śpiewy osobliwe żałobne zawodzenie w miejscu gdzie piekli muły przedzierał się wśród pobladłych i poćwiartowanych między padłymi w biegu końmi i wytyczywszy
deszcz • zagroda na pustyni • starzec • nowy kraj • opuszczona wioska • pasterze na stepie • atak komanczówpięć dni później ruszył na koniu zabitego towarzysza za jeźdźcami i wozami przez plac i miasteczko na szlak przejechali przez castroville gdzie kojoty wygrzebały zmarłych z ziemi i rozwlekły dokoła ich kości przeprawili się przez rzekę frio przez nueces i zostawiając drogę na
przy drodze wjeżdżając w cień konni wyglądali na spieczonych i skonanych siedzieli na wierzchowcach jakby nic nie ważyli było ich siedmiu może ośmiu mieli kapelusze z szerokim rondem i skórzane kamizelki na łękach siodeł trzymali escopetas a gdy sunęli obok
późnym popołudniem pasterzy było już widać gołym okiem garstka obdartych indian na zwinnych konikach pilnujących stada po bokach pozostali w kapeluszach prawdopodobnie meksykanie sierżant cofnął się do kapitanaco pan myśli?myślę że to wataha pogańskich koniokradów oto co myślę a ty?też
ale kurwi dzisiaj
poprawił siodło na ramieniu i ruszył w tamtą stronępies leżący w cieniu portalu podniósł się z niechęcią i wybiegł chyłkiem na słońce a gdy dzieciak go minął wrócił na swoje miejsce poszedł drogą prowadzącą ze wzgórza ku rzece sylwetka ostatniego łachmaniarza zagłębił się w gęsty las z dębami i leszczyną i ze wzniesienia zobaczył niżej rzekę murzyni myli wóz przy brodzie zszedł stanął nad samą
wodą i po chwili ich zawołałpolewali czarne polakierowane boki a jeden z nich podniósł głowę odwrócił się i popatrzył konie stały po kolana w wodzieco? odkrzyknął murzynwidzieliście muła?muła?zgubiłem muła chyba tędy szedłmurzyn otarł twarz wierzchem dłoni coś przelazło z godzinę temu poszło tam brzegiem może być że muł nie miało ogona ani sierści ale za to długie uszydwaj pozostali
presidio skręcili na północ ze zwiadowcami zabezpieczającymi przód i tyły nocą przekroczyli rzekę del norte i wyszli z płytkiego piaszczystego brodu na ziejące pustką odludzieświt zastał ich sunących szeroką tyralierą przez step – wozy z suchego drewna już skrzypiały konie były zasapane monotonny tętent kopyt chrzęst ekwipunku i nieustanne ciche pobrzękiwanie uprzęży z wyjątkiem rozsianych wokół kęp prusznika i opuncji oraz niewielkich
mi na to wyglądakapitan patrzył przez lunetę pewno nas już zobaczyli powiedziałani chybiilu ich jest według ciebie?będzie parunastukapitan popukał w lunetę dłonią w rękawiczce nie wyglądają na zaniepokojonych co?nie panie kapitanie nie
kierunek wedle gwiazd ruszył pieszo na południe noc przybierała tysiące kształtów w zaroślach a on wpatrywał się w ziemię przed sobą w blasku gwiazd i mdłego księżyca jego wędrująca przez ciemną pustynię sylwetka rzucała słaby cień a na graniach wyły wilki ciągnące na północ do miejsca w którym dokonano rzezi szedł przez całą noc ale wciąż widział ognie za plecamiz nadejściem dnia ruszył ku nawisom
splunął tak właśnie zamiarujędzieciak odwrócił się i ruszył w głąb ulicydrzwi były niskie musiał się więc schylać żeby nie zawadzić głową o nadproże gdy wchodził do chłodnych izb z klepiskiem nie było w nich żadnych sprzętów prócz barłogów do spania i drewnianej skrzyni tu i ówdzie szedł od domu do domu w jednej izbie kopciły się sczerniałe
połaci splątanej trawy ziemia była naga a na południu majaczyły niskie góry tak samo nagie na zachodzie ciągnął się widnokrąg płaski i namacalny jak poziomnicaprzez pierwsze dni nie widzieli żadnej dzikiej zwierzyny żadnych ptaków prócz myszołowów w oddali dostrzegali stada owiec albo kóz sunące po horyzoncie
szerokim uśmiechuqué quiere? spytał przywódcazachichotali i poklepali jeden drugiego dźgnęli konie piętami i zaczęli jeździć dokoła bez celu przywódca zwrócił się do dwóch stojących na ziemibuscan a los indios?wtedy paru zsiadło zaczęli się nawzajem obejmować i bezwstydnie płakać przywódca
wyglądająuśmiechnął się ponuro może czeka nas jeszcze mały taniec przed zachodem słońca?już mijały ich w całunie żółtego pyłu pierwsze sztuki stada żylaste bydło o sterczących żebrach o poskręcanych rogach nigdy dwóch takich samych i małe chude muły czarne jak węgiel ocierające się o siebie wystawiające kanciaste łby nad grzbiety pozostałych a potem jeszcze więcej bydła i wreszcie pierwsi pasterze jadący po przeciwnej stronie
się lekko w bok i pasło dalej dzieciak pomacał się po głowie ale gdzieś zgubił swój wariacki kapelusz ruszył między drzewami nad rzekę stanął i patrzył na wirującą zimną wodę a potem wszedł w toń jak jakiś nędzny kandydat do chrztuiiiwerbunek • rozmowa z kapitanem white’em • jego poglądy • obóz • przehandlowanie muła • kantyna w laredito • mennonita • śmierć towarzyszależał nagi na brzegu rozwiesiwszy łachmany na
gałęziach nad głową gdy nagle ku rzece nadjechał inny jeździec osadził wierzchowca i się zatrzymałdzieciak odwrócił głowę za wierzbami dostrzegł końskie nogi przekręcił się na brzuchmężczyzna zsiadł i stanął obok koniadzieciak sięgnął po swój nóż z plecioną rękojeściąwitaj odezwał się jeździecnie odpowiedział przesunął
w obłokach kurzu i jedli mięso zdziczałych osłów które ustrzelili na stepie sierżant miał w futerale przy siodle ciężki karabin wessona używał do niego wlotki i owijek papierowych i strzelał stożkowymi kulami zabijał z niego dzikie pustynne świnie a później kiedy zobaczyli stada antylop zatrzymywał się o zmierzchu ze słońcem poniżej widnokręgu i wkręciwszy dwójnóg w gwint pod lufą strzelał do tych zwierząt pasących się
skalnym położonym pół mili w głębi doliny wspinał się między rozsianymi osuniętymi głazami gdy usłyszał głos nawołujący gdzieś na tym odludziu popatrzył na równinę ale nikogo nie zobaczył kiedy głos znów się rozległ usiadł akurat żeby odpocząć i
odgrodzeni zwierzętami od kompanii za nimi nadciągnęło stado kilkuset koni sierżant rozglądał się za candelariem cofał się wzdłuż kolumny ale nigdzie nie mógł go znaleźć trącił konia piętami i ruszył na drugą stronę z obłoków kurzu wyłonili się teraz ostatni pastuchowie a kapitan
drewnie ilustracje wycięte ze starego żurnala i nalepione na ścianę mały obrazek jakiejś królowej wróżbiarska karta czwórka kielichów warkocze suszonej papryki i tykwy butelka z zielskiem w środku na dworze nagie jałowe podwórko ogrodzone kaktusami i zapadnięty okrągły piec z gliny oblepiony czarną mazią która drżała w promieniach
spokojnie pół mili dalej na karabinie zamontowany był celownik z podziałką noniusza; sierżant patrzył w dal oceniał siłę wiatru i ustawiał suwak jak człowiek używający mikrometru starszy szeregowiec kładł się obok niego z lunetą
sprouleależ przyjacielu jakżeby nie dać? tak suchosięgnął za plecy a jeźdźcy podając sobie bukłak z rąk do rąk wcisnęli mu go w dłoń potrząsnął nim i podał go dzieciakowi dzieciak wyjął korek napił się zastygł bez tchu a potem znowu się napił przywódca wyciągnął rękę i puknął dłonią w bukłak basta powiedziałdzieciak żłopał nie dostrzegając że
gestykulował i krzyczał konie odłączyły się od stada a pasterze zaczęli się przedzierać ku zbrojnej kompanii którą spotkali na stepie mimo kurzu widać już było wymalowane na końskich zadach szewrony i dłonie i wschodzące słońca i ptaki i ryby różnego kształtu jak stary obraz wyzierający na płótnie spod warstw nowego i ponad dudnieniem niepodkutych kopyt słychać też było gwizd
wtedy dostrzegł jakiś ruch na stromiźnie obdartusa gramolącego się w jego stronę po kamiennym osypisku uważnie stąpał pod górę i oglądał się do tyłu dzieciak widział że nie ma żadnej pogonina ramiona narzucił koc koszulę miał
drzewo co?jedź w swoją stronę i zostaw mnie w spokojuchciałem tylko porozmawiać a nie cię wnerwiaćale żeś wnerwiłto ty rozwaliłeś łeb temu meksykowi wczoraj wieczorem? spokojnie ja nie stróż prawakto pyta?kapitan white chce żeby taki facet jak ty się zaciągnął do wojskawojska?tak jestjakiego wojska?kompanii
podartą i ciemną od krwi jedną ręką przyciskał drugą do piersi nazywał się sprouleośmiu uszło z życiem jego koń poraniony kilkoma strzałami padł pod nim w nocy a pozostali pojechali dalej wśród nich kapitansiedzieli obok siebie między
pod komendą kapitana white’a będziemy bić meksykanówprzecież wojna skończonamówi że nie dokąd jedziesz?dzieciak wstał zdjął portki z gałęzi i je wciągnął włożył buty wsunął nóż do cholewy prawego i wyszedł spośród wierzb wkładając koszulęmężczyzna siedział ze skrzyżowanymi nogami na trawie ubrany był w strój z
i wołał „wyżej lub niżej” gdy tamten chybił a wóz czekał dopóki nie padły trzy albo cztery sztuki i wtedy ruszał dudniąc po stygnącej ziemi podczas gdy w tyle podskakiwali uśmiechnięci oprawiacze sierżant niemal nigdy nie trzymał
quen piszczałek z ludzkich kości i niektórzy jeźdźcy zaczęli wstrzymywać konie inni kręcili się w popłochu gdy nagle z boku całego stada natarła osławiona horda konnych włóczników i łuczników z tarczami ozdobionymi kawałkami rozbitych luster które błyskały tysiącem nieposkładanych słońc wprost w oczy
wszedł po schodach do kościoła w sieni stał sproule z wysokich okien w zachodniej ścianie wpadały do środka długie łuki światła nie było ław a na kamiennej posadzce piętrzyły się stosy oskalpowanych nagich i częściowo zjedzonych ciał około czterdziestu dusz które zabarykadowały się w domu bożym w poszukiwaniu ratunku przed poganami dzicy
skałami i patrzyli jak niżej dzień rozściela się po równiniestraciłeś wszystkie rzeczy? spytał sprouledzieciak splunął i kiwnął głową spojrzał na niegojak twoja ręka?sproule pokazał rękę widziałem gorsze rany powiedziałsiedzieli i patrzyli na bezmiar piasku skały i wiatruco to byli za indianie?nie wiemsproule odkaszlnął mocno w dłoń znów przysunął zakrwawioną rękę do piersi niech mnie szlag jeśli to nie przestroga dla dobrych
szyjką jeździec i dzieciak patrzyli na siebie sproule usiadł dysząc i kaszlącdzieciak wgramolił się po kamieniach i wziął od niego bukłak przywódca trącił wierzchowca kolanem wyciągnął spod nogi szablę i nachyliwszy się wsunął ostrze pod rzemień i uniósł na nim bukłak koniec szabli z płazem omotanym rzemieniem znalazł się dwa cale od twarzy dzieciaka dzieciak zamarł przywódca uniósł delikatnie bukłak z
nieprzyjaciół liczący setki legion straszydeł półnagich albo odzianych w szaty attyckie i biblijne albo stroje rodem z majaków w zwierzęce skóry i wytworne jedwabie i strzępy mundurów wciąż zbrukane krwią poprzednich właścicieli w kaftany zabitych dragonów kawaleryjskie kurtki z haftkami i galonami jeden w cylindrze drugi z parasolką trzeci w białych pończochach i z
>>214765796
chrześcijan powiedziałpołożyli się w cieniu skalnej półki wygrzebując sobie miejsca do spania w pyle startej magmy a po południu powlekli się w głąb doliny podążając szlakiem wojny i byli bardzo mali i poruszali się bardzo powoli w bezkresie krajobrazupod wieczór znów wdrapali się na skały a sproule wskazał ciemną
zdecyduj zanim pójdziesz na zatratęco dają?każdy dostaje konia i amunicję dla ciebie pewnie znalazłby się jakiś przyodzieweknie mam karabinuznajdziemy ci i karabina żołd?do diabła synu nie potrzeba żołdu możesz zabrać wszystko co zdobędziesz
plamę na nagim licu urwiska wyglądała jak ślady po ognisku dzieciak osłonił oczy pofałdowane ściany wąwozu falowały w rozgrzanym powietrzu niczym marszczące się kotarymoże to źródło powiedział sproulestrasznie tam wysokojak widzisz gdzieś bliżej inną wodę to z chęcią się napiję
jedziemy do meksyku będą łupy wojenne potem każdy z nas kupi sobie kawał ziemi ile masz ziemi?nie znam się na wojaczcemężczyzna zerknął na dzieciaka wyjął niezapalone cygaro z ust odwrócił głowę splunął i włożył je z powrotem skąd jesteś? spytałz tennesseetennessee ale pewnie strzelać z karabinu umiesz?dzieciak przykucnął w trawie spojrzał na konia mężczyzny uprząż z wyprawionej skóry
dostał dzieciak miał skróconą i nawierconą od nowa lufę więc zrobił się lekki a kokilka do niego była tak mała że musiał owijać kule w kawałki skóry wystrzelił z niego parę razy i przekonał się że znosi trzymał go przed sobą na siodle bo nie miał
zakrwawionym welonem ślubnym niektórzy w piórach żurawi albo hełmach z niewyprawionej skóry ze sterczącymi rogami bizona lub byka jeden we fraku włożonym tył na przód a poza tym nagi inny w zbroi hiszpańskiego konkwistadora napierśnik i naramienniki pogięte od ciosów maczugi albo rapiera zadanych w innym stuleciu przez ludzi których kości dawno rozsypały
dzieciak spojrzał na niego i ruszylimiejsce znajdowało się w skalistym zagłębieniu a drogę do niego tarasowały odłamki skał żużel i zeschnięta juka w słońcu smażyły się małe czarne i oliwkowozielone krzaki dowlekli się nad popękane gliniaste koryto suchego strumienia odpoczęli i ruszyli dalejźródło znajdowało się wysoko między skalnymi półkami: woda
kielicha prymitywne obrazy świętych w ramkach wisiały przekrzywione na ścianach jakby to miejsce nawiedziło trzęsienie ziemi a martwy chrystus na szklanych marach leżał roztrzaskany na podłodze prezbiteriumpomordowani spoczywali w wielkiej kałuży wspólnej krwi ścięła się jak twaróg poznaczona śladami wilków albo psów a z brzegu
futerału i tak samo trzymano go wcześniej przez całe lata pańskie gdyż czółenko było starte pod spodemo zmierzchu wrócił wóz z mięsem oprawiacze usypali z tyłu stertę krzaków mesquite i pniaków wyrwanych z ziemi przy pomocy koni i teraz wyładowali opał zaczęli ciąć wypatroszone antylopy na deskach wozu nożami traperskimi i toporkami śmiejąc się i siekając mięso w oparach juchy makabryczna scena przy blasku
spojrzał na włóczęgów czego wy się nie chować? spytałprzed tobą?przed japić nam się chciałobardzo się chciało hę?nie odpowiedzieli przywódca pukał lekko płazem szabli w łęk siodła i wydawało się że układa w głowie słowa nachylił się trochę owce zgubi się w górach powiedział one woła czasem matka przyjdzie czasem wilk uśmiechnął się do nich podniósł szablę wsunął ją pod nogę zwinnie obrócił
się w proch wielu z warkoczami splecionymi z włosami zwierząt aż wlokły się po ziemi końskie uszy i ogony barwnie przystrojone kawałkami jaskrawych tkanin jeden na koniu któremu cały łeb pomalowano karmazynową czerwienią każda twarz pstra i groteskowa od smug
wadyczna skapująca po śliskiej czarnej skale z kroplikiem i kamasem śmiertelnym wiszącymi w tym małym nietrwałym ogrodzie woda spływała do dna wąwozu zaledwie cienką strużką klękali więc kolejno z otwartymi ustami nad kamieniem jak
i zadawałem się z kurwami póki piekło by mnie nie pochłonęło ale zobaczył we mnie coś war tego ratunku a ja to samo widzę w tobie no to jak będzie?nie wiemzabieraj się ze mną poznasz kapitanadzieciak szarpał za łodygi traw znowu popatrzył na konia no dobra powiedział poznać kapitana nie zaszkodziprzejechali przez miasto – werbownik prezentujący się
wspaniale na dwubarwnie umaszczonym koniu a za nim dzieciak na mule jak pojmany jeniec minęli wąskie uliczki gdzie w skwarze parowały chaty uplecione z gałęzi po dachach porośniętych trawą i opuncją łaziły kozy a gdzieś niedaleko w tym plugawym królestwie pobrzękiwały nieśmiało dzwony obwieszczające śmierć skręcili w handlową
trzymanych w rękach lamp o zmroku przy ogniskach sterczały parujące żebra antylop tłoczono się dokoła płomieni z okorowanymi kijami na które nadziano połcie mięsa brzęczały manierki sypały się żarty i wreszcie sen tej nocy na zimnym stepie w obcej krainie czterdziestu sześciu mężczyzn okutanych w koce pod tymi samymi gwiazdami wycie wilków preriowych takie
farby rzekłbyś oddział konnych klaunów śmiertelnie zabawnych wszyscy wyjący w barbarzyńskim języku atakujący kompanię jak horda z piekieł straszniejszych niż czeluści ognia i siarki z chrześcijańskich podań wrzeszczący i zawodzący otuleni dymem jak te ulotne istoty z krain gdzie oko się gubi a usta drżą i
padlinożercówsproule odwrócił się i spojrzał na dzieciaka jakby znał jego myśli ale ten pokręcił głową muchy chodziły po odartych ze skóry bezwłosych czerepach zabitych ludzi muchy łaziły po ich skurczonych gałkach ocznychchodź powiedział dzieciakprzeszli przez plac w ostatnich promieniach słońca i
dewoci u ołtarzanoc spędzili w płytkiej pieczarze powyżej istnym skansenie reliktów z krzemienia i kruszywa rozsypanych po kamiennej podłodze do tego koraliki z muszli wypolerowane kości i czarne kręgi po dawnych ogniskach w chłodzie dzielili się kocem sproule kaszlał cicho w ciemności czasem wstawali by zejść i napić się wody pośród
samo jak zawsze a mimo to jakieś odmienione i dziwnekażdego dnia budzili się i wyruszali po ciemku jeszcze przed brzaskiem jedli zimne mięso i suchary nie palili ognisk słońce oświetlało jeźdźców którzy już szóstego dnia wędrówki wyglądali jak łachmaniarze ubrania źle znosiły wyprawę a kapelusze jeszcze gorzej małe przebiegłe koniki stąpały raźno a na wozie z mięsem kłębił się nieustannie rój wrednych much kurz wzbijany przez
zsuwając się na wyciągniętych rękach po głazach a ich cienie wykrzywiały się na nierównym terenie jak istoty poszukujące własnych kształtów o zmierzchu dotarli na dno doliny i ruszyli przez stygnącą niebieską krainę góry na zachodzie linią wystrzępionych tabliczek osadzonych końcami w ziemi suche zarośla splątane i
ociekają ślinąo mój boże powiedział sierżantgrad grzechoczących strzał przeszył kompanię jeźdźcy zachwiali się w siodłach pospadali na ziemię konie stawały dęba i brykały a mongolskie hordy nad jechały z flanki wykonały zwrot i rozpędzone natarły włóczniamikompania stanęła i oddała pierwsze strzały przez tumany kurzu przetoczyły się kłęby szarego dymu z karabinowych luf ale w tej samej chwili włócznicy wdarli się w szyk jeźdźców koń osunął
skał wyruszyli przed wschodem słońca i świt znów zastał ich na stepieciągnęli szlakiem wydeptanym przez zbrojną czeredę a po południu natknęli się na muła który padł został dobity włócznią i porzucony a później na następnego
dziewcząt z mnóstwem glinianych dzbanów w plecionkach minęli niewielki dom w którym zawodziły płaczki a przed drzwiami stał karawan zaprzęgnięty w konie czekające cierpliwie w skwarze wśród rojów muchkapitan stanął kwaterą w hotelu przy placu na którym rosły drzewa
i znajdowała się niewielka altana z ławkami za żelazną bramą biegła alejka a na jej końcu znajdował się dziedziniec pobielone wapnem ściany ozdobiono małymi kolorowymi kafelkami werbownik miał karbowane skórzane buty na wysokich obcasach
flibustierów szybko się rozwiewał niknąc w bezkresnej krainie a innego nie było bo podążający za nimi bladolicy markietan jedzie niewidoczny jego wątły koń i wątły wóz nie zostawiają śladów na takiej ziemi ani żadnej innej o stalowoniebieskim zmierzchu przy tysiącu ogni sprawuje swoją intendenturę wyszczerzony w kwaśnym uśmiechu handlarz wytrawny na tyle by ciągnąć za każdą kampanią i wypłaszać ludzi z kryjówek w zbielałych krainach gdzie
którą nadjechali dzicy mały strumyk wśród piasku zagajnik topól trzy białe kozy przeszli bród przy którym leżały martwe praczkiprzez cały dzień wlekli się po terra damnata pełnej dymiących popiołów napotykając od czasu do czasu spuchnięte sylwetki martwych mułów i koni pod wieczór wypili całą wodę którą mieli spali w piachu obudzili się w mroku wczesnego poranka i ruszyli dalej przez krainę
się pod dzieciakiem wydając przeciągłe stęknięcie chłopak strzelił wcześniej i teraz klęczał na ziemi gmerając przy ładownicy obok niego siedział mężczyzna ze strzałą w szyi był lekko pochylony jakby w modlitwie dzieciak chciał wyciągnąć zakrwawiony żelazny grot ale zobaczył że mężczyzna przeszyty jest drugą strzałą tkwiącą
droga zwęziła się wśród skał i wkrótce doszli do drzewa obwieszonego martwymi dziećmistali jeden obok drugiego w upale oszołomieni małe ofiary siedem lub osiem wisiały powieszone za przekłute od spodu żuchwy na nadłamanych konarach drzewa mesquite patrząc pustymi oczodołami w nagie niebo łyse blade i spuchnięte larwy jakiejś niewyobrażalnej istoty włóczędzy pokuśtykali dalej oglądając się za siebie
się pochowali przed samym bogiem tego dnia dwóch mężczyzn zaniemogło a jeden z nich umarł jeszcze przed nastaniem nocy rankiem jego miejsce zajął kolejny chory położono ich na wozie z zapasami między worki fasoli ryżu i kawy i przykryto kocami żeby ochronić przed słońcem i jechali tak wśród trzasków oraz zgrzytu
mała i wredna nagie wargi wykrzywione w straszliwym uśmiechu i zęby jasnoniebieskie w blasku gwiazd nachyliło się zrobiło dwa wąskie nacięcia w szyi i złożywszy skrzydła zaczęło pić krewzbyt zachłannie sproule się obudził i podniósł rękę wrzasnął nietoperz pomłócił skrzydłami wczepiając się w jego pierś wyprostował się syknął i mlasnął zębiastą paszcządzieciak już się zerwał i chwycił kamień ale
w piersi aż po lotki i nie żyje wszędzie padały konie ludzie gramolili się na nogi i zobaczył jednego jak ładuje karabin na siedząco a z uszu płynie mu krew ujrzał mężczyzn z rozłożonymi rewolwerami którzy próbowali wmontować naładowane zapasowe bębenki
nic się nie poruszyło po południu dotarli do wioski na stepie gdzie nad zgliszczami wciąż unosił się dym a śmierć zabrała wszystko z oddali wyglądało to jak rozpadający się piec do wypalania cegieł stali przed murem długą chwilę nasłuchując w ciszy a potem weszliruszyli powoli przez
drewna smażąc się aż im prawie mięso odchodziło od kości krzyczeli więc żeby ich zostawić a potem skonali w półmroku wczesnego ranka mężczyźni zebrali się żeby łopatkami antylop wykopać dla nich groby a potem przykryli je kamieniami i ruszyli dalejjechali a brzask na wschodzie pobłyskiwał smugami bladego
przez cały dzień zniknął i teraz podążali pustynnym szlakiem przy blasku gwiazd mając plejady wprost nad głową bardzo małe po górskich szczytach na północy sunęła zaś wielka niedźwiedzicamoja łapa cuchnie powiedział sprouleco?mówię że moja łapa cuchniechcesz żebym ją zobaczył?po co? i tak nic nie poradziszdobra rób jak sobie chcesztak właśnie zamiaruję odparł sprouleruszyli dalej
wąskie uliczki z błota w zagrodach leżały zarżnięte kozy i owce w błocku martwe świnie minęli chatynki gdzie w drzwiach i na klepiskach pomordowani ludzie zastygli we wszystkich śmiertelnych pozach nadzy spuchnięci dziwni znaleźli talerze z niedojedzoną żywnością i zjawił się kot który usiadł w słońcu i patrzył na nich obojętnie a wszędzie w nieruchomym nagrzanym powietrzu bzyczały muchyz ulicy weszli na plac z ławkami
widział takich którzy się słaniali i padali na ziemię w objęcia własnych cieni i przebitych włóczniami chwytanych za włosy skalpowanych na stojąco widział rumaki bojowe tratujące leżących i małego pobielonego konika z bielmem na oku który w półmroku kłapnął na niego pyskiem
światła potem rozlał się po widnokręgu ciemniejszą barwą jak krew przesączająca się nagłymi falami a tam gdzie na krańcach świata niebo wchłaniało ziemię słońce ukazało nie wiadomo skąd swój wierzchołek jak żołądź ogromnego
dzieciak tylko splunął w ciemną przestrzeń między nimi znam takich jak ty powiedział każdy kłopot z tobą to kłopot przez ciebierano dotarli nad koryto wyschniętego strumienia i dzieciak ruszył wzdłuż brzegu szukając jakiejś kałuży albo dziury w ziemi ale niczego nie znalazł wypatrzył zagłębienie w korycie i
jak pies po czym zniknął wydawało się że niektórzy ranni są otępiali i pozbawieni świadomości inni byli bladzi nawet pod warstwą kurzu jeszcze inni robili pod siebie albo chwiejnym krokiem szli wprost na włócznie dzikusów a teraz nawałnica gnających koni o zakrytych z boku oczach i przypiłowanych kłach i nagich jeźdźców z pękami strzał ściskanymi w zębach i tarczami połyskującymi
i drzewami na których siedziały sępy w czterech czarnych gromadach na placu leżał martwy koń a w drzwiach kilka kur dziobało rozbryzgi porzuconego posiłku z dziurawych dachów pospadały tlące się zwęglone belki w otwartych wrotach kościoła stał osioł
czerwonego fallusa i przekroczywszy niewidoczny próg rozsiadło się za ich plecami – przysadziste pulsujące nieprzyjazne cienie najmniejszych nawet kamyków ciągnęły się po piasku niczym linie nakreślone ołówkiem sylwetki mężczyzn i wierzchowców ścieliły się z przodu niby kosmyki nocy z której wyjechali jak macki wiążące ich z
krzyże wbite w kopczyki z kamieni znaczące miejsca gdzie wędrowców spotkała śmierć droga wiła się wśród wzgórz dwaj włóczędzy wlekli się serpentynami czerniejąc od słońca z rozpalonymi oczami z których kącików wytryskiwały malowane
w pyle spadła falangą na tyły rozbitej kompanii przy akompaniamencie świszczących kościanych piszczałek i wiszący u boku rumaków z jedną stopą w rzemiennej pętli z małymi łukami napiętymi pod wyciągniętymi końskimi szyjami okrążyli kompanię wcięli się klinem a po chwili znowu na grzbietach jak
usiedli na ławce a sproule przycisnął ranną rękę do klatki piersiowej i zaczął się bujać w przód i w tył mrużąc oczy w słońcuco chcesz robić? spytał dzieciaknapić się wodya poza tym?nie wiemchcesz żebyśmy spróbowali wrócić?do
mrokiem co dopiero nadejdzie jechali ze spuszczonymi głowami bez twarzy pod kapeluszami jak armia uśpiona w marszu późnym rankiem umarł następny więc zabrali go z wozu spomiędzy worków które poplamił pogrzebali i ruszyli dalejteraz podążały za nimi wilki wielkie płowe bestie o żółtych ślepiach dreptały krok w krok albo przysiadały na drżącym od skwaru stepie żeby obserwować południowy postój a potem
napełnia robił tak przez ponad godzinę wreszcie włożył koszulę i ruszył z powrotem wzdłuż strumieniasproule nie chciał zdjąć koszuli próbował siorbać wodę ale tylko nałykał się piachudaj mi swoją powiedziałdzieciak siedział w kucki na suchym dnie strumienia masz przecież
woltyżerowie w cyrku niektórzy z koszmarnymi obliczami wymalowanymi na piersi tratowali spieszonych saksonów rażąc włóczniami i maczugami zeskakiwali z wierzchowców z nożami w garści biegali wokół dziwacznym kaczym truchtem jak istoty zmuszone do nieznanych form
teksasu?a niby gdzie?nie damy radyskoro tak mówisza tam mówię nie mam nic do powiedzeniaznowu zakaszlał siedział trzymając się zdrową ręką za pierś jakby próbował złapać oddechco ci jest przeziębiłeś się?mam suchotysuchoty?sproule kiwnął głową
były znowu w ruchu biegnąc susami krążąc skradając się z długimi nosami przy ziemi wieczorem ich ślepia poruszały się i błyskały na skraju poświaty z ogniska a rankiem kiedy jeźdźcy wyruszali w zimnie i półmroku słyszeli za plecami ich powarkiwania i kłapanie pysków gdy plądrowały opuszczone dopiero co obozowisko w poszukiwaniu resztek mięsadrewniane wozy coraz mocniej ścierane przez piasek wyschły tak bardzo że kiwały się na boki jak psy
półuśmiechem i ślepiami przypominającymi popękane kamienne płytyo zachodzie słońca weszli na grań z której mieli widok na odległość wielu mil poniżej rozpościerało się ogromne jezioro dalej w bezwietrznym wycinku wody wznosiły się niebieskie góry i jeszcze sylwetka kołującego jastrzębia i drzewa migoczące w upale i odległe miasto bardzo białe na tle ocienionych błękitnych wzgórz usiedli i patrzyli widzieli jak na zachodzie
ruchu zdzierali z trupów ubrania chwytali za włosy cięli po czaszkach tak samo żywych jak i martwych kawalerzystów wywijali w powietrzu zakrwawionymi czuprynami kroili i siekali nagie ciała wyrywali kończyny odrzynali głowy patroszyli dziwne białe tułowia ściskali garście trzewi i
przyjechałem tu żeby podreperować zdrowiedzieciak spojrzał na niego pokręcił głową wstał i ruszył przez plac w stronę kościoła między kroksztynami rozsiadły się myszołowy wziął więc kamień i rzucił ale nawet nie drgnęłycienie na placu się wydłużały a po spalonych słońcem uliczkach sunęły małe
koła się kurczyły szprychy gięły na piastach i klekotały niczym krosna nocą mocowali więc dodatkowe szprychy w gniazdach i przywiązywali je skrawkami zzieleniałej skóry wbijali kliny między żelazne obręcze kół a rozszczepione od słońca wieńce kolebali się dalej a odcisk ich nieprawdziwego mozołu na tej ziemi przypominał ślady grzechotnika na piasku koła zaczynały pękaćdziesiątego
wpatrując się w krajobraz szukając jakichkolwiek wskazówek w tej pustce sproule usiadł w miejscu gdzie krzyżowały się ślady i patrzył z głębi przepastnych oczodołów powiedział że już nie wstanietam dalej jest jezioro odparł dzieciaknie chciał spojrzećmigotało w oddali z brzegiem oszronionym solą dzieciak popatrzył na
dnia wędrówki straciwszy czterech ludzi ruszyli przez bezkres czystej pemzy gdzie jak okiem sięgnąć nie rósł żaden krzak ani jeden chwast kapitan zarządził postój i wezwał meksykanina który służył im za przewodnika porozmawiali chwilę meksykanin wskazał ręką kapitan też wskazał i po chwili znowu wyruszylito mi wygląda jak droga do
słońce nurkuje za poszarpaną krawędzią ziemi zobaczyli jego blask za górami widzieli jak ciemnieje tafla jeziora i rozpuszcza się na niej odbicie miasta spali wśród skał na plecach niczym martwi ludzie a rankiem kiedy wstali nie było miasta nie było drzew ani jeziora tylko jałowa równinasproule jęknął i osunął się między skały
iksdeee
dzieciak spojrzał na niego pod dolną wargą miał bąble ręka pod podartą koszulą była spuchnięta a spomiędzy ciemniejszych plam krwi przesączało się jakieś paskudztwo odwrócił się i znów spojrzał w dółtam ktoś jedzie powiedziałsproule nie
zareagował dzieciak znowu na niego spojrzał nie kłamięindianie odparł sproule nie tak?nie wiem za daleko żeby rozpoznaćco zamiarujesz?nie wiemgdzie się podziało jezioro?a bo ja wiem?przecież obaj widzieliśmyludzie widzą co chcą widziećno to jak
>>214767936>>214767936>>214767936>>214767936
poczerniali od słońca i wynędzniali wyglądali jak najmarniejsi peoni boga żołnierze nie mówili słowa po angielsku a polecenia wydawali za pomocą pomruków i szturchnięć byli kiepsko uzbrojeni i bali się indian zawijali tytoń w liście kukurydzy i siedzieli w milczeniu przy ogniu nasłuchując odgłosów nocy jeśli rozmawiali to o wiedźmach albo czymś gorszym i ciągle próbowali złowić uchem w ciemności jakiś krzyk lub głos
poszarpane góry miały kolor czystego błękitu wszędzie wokół świergotały ptaki a słońce gdy już wzeszło przydybało księżyc na zachodzie aż oba zastygły naprzeciw siebie nad ziemią słońce rozżarzone do białości księżyc jego bladą repliką jak wyloty tego samego tunelu poza którymi płoną światy wymykające się wszelkim rachubom gdy przy cichym szczęku broni i pobrzękiwaniu wędzideł jeźdźcy wyłonili się
rozpędzone słońca i nawet konie nauczyły się odskakiwać albo przepuszczać je między nogami i jak miejskie damy jeździły powozami na wzgórza gdzie urządzały pikniki i skąd obserwowały bitwę i jak nocą siedząc przy ogniskach słyszeli jęki konających na równinie a w świetle latarni widzieli wóz z trupami snujący się dokoła jak karawan z przedpieklażołędzi mieli pod dostatkiem opowiadał weteran ale nie nadawali się do walki
gęsiego spośród drzew mesquite i ognika szkarłatnego słońce wspięło się wyżej księżyc zaszedł a z koni i mokrych od rosy mułów tak samo jak z ich cieni zaczęła unosić się paratoadvine spiknął się z uciekinierem z ziemi van diemena niejakim bathcatem który przybył na zachód jako zbieg z urodzenia był walijczykiem u prawej
nienależący do zwykłego zwierzęcia la gente dice que el coyote es un brujo muchas veces el brujo es un coyotey los indios también muchas veces llaman como los coyotesy qué es eso?nadaun tecolote nada masquizáskiedy przejechali przez przełęcz w górach i w dole ukazało się miasto sierżant dowodzący konwojem zatrzymał konia i przemówił do mężczyzny z tyłu a ten zsiadł wyjął
długim bębenku miała siłę ogniową karabinu a naładowana ważyła prawie pięć funtów stożkowa półuncjowa kula wystrzelona z takiego rewolweru przebijała sześciocalowe drewno w skrzyni leżały cztery tuziny koltów speyer odwijał kulolejki prochownice i narzędzia a sędzia holden odpakował drugi rewolwer mężczyźni skupili się dokoła glanton wytarł wylot lufy i
dłoni miał tylko trzy palce i brakowało mu zębów być może w toadvinie dostrzegł bratnią duszę uciekiniera – pozbawionego uszu i napiętnowanego żelazem przestępcę który w życiu dokonywał podobnych wyborów jak on – bo zaproponował mu zakład o to który z jacksonów zabije któregonie znam tych dwóch odparł toadvineale jak ci się widzi?splunął cicho w bok i spojrzał na bathcata nie
sylwetki palące cygara podeszli do kontuaru wyłożonego glinianymi kafelkami w pomieszczeniu cuchnęło dymem z drewna i potem przed nimi pojawił się mały chudzielec który oparł ceremonialnie ręce na blaciedígame powiedziałtoadvine zdjął kapelusz położył go na
płaskowyżu pośród sosen jednoigielnych i jałowca w mroku ognie kłaniały się z wiatrem a w zaroślach mknęły łańcuchy gorących iskier kuglarze rozładowali osły i zaczęli rozstawiać duży szary namiot płótno pomazane tajemnymi znakami łopotało wzdymało się rosło i owijało wokół nich dziewczyna położyła się na ziemi
ziarnkami piasku wyciągnął rękę i zastygł spojrzał na żonglera a potem wziął kartężongler złożył talię i wetknął ją pod ubranie sięgnął po kartę glantona być może jej dotknął być może nie karta znikła najpierw była w ręku glantona a potem już jej nie było żongler podążył za nią spojrzeniem w mrok być może glanton zobaczył spód karty co mogła dla niego oznaczać?
symulowali słyszało się że dowódcy przykuwali ich łańcuchami do łóż armat całe działony i tak dalej ale jeżeli tak było to ja tego nie widziałem napchaliśmy prochu do zamków wysadziliśmy te ich bramy szczur obdarty ze skóry wygląda lepiej niż wyglądali tamci w środku tak białych
rzemienie z sakwy podszedł do jeńców i posługując się gestami kazał im wyciągnąć przed siebie skrzyżowane dłonie związał wszystkich i ruszyli dalejdo miasta wjechali obrzucani gradem śmieci pędzeni przez brukowane uliczki jak bydło wśród okrzyków do żołnierzy którzy się uśmiechali bo tak wypadało kiwając głowami na
mam ochoty na zakładynie lubisz hazardu?zależy od hazardusmoluch załatwi tamtego ile stawiasz?toadvine patrzył na bathcata naszyjnik z ludzkich uszu który nosił wyglądał jak warkocz czarnych suszonych fig mężczyzna był wielki grubo ciosany z jedną powieką opadającą na oko w miejscu gdzie nóż przeciął nerwy i wyekwipowany w rzeczy różnego autoramentu kunsztowne przemieszane z tandetą na
meksykanów nigdy nie zobaczycie rzucili się na kolana obcałowywali nas po nogach i takie tam stary bill wypuścił wszystkich niech to szlag nie miał pojęcia co nawyprawiali tylko zabronił im kraść no ale wiadomo pokradli wszystko co wpadło im w łapy kazał wybatożyć dwóch i nazajutrz pomarli z ran i następnego dnia uciekła gromada z mułami i bill powywieszał tych głupców
nogach miał solidne buty i nosił piękny karabin z okuciami z niemieckiego srebra ale broń była wciśnięta w oderwaną cholewę buta koszula podarta a kapelusz cuchnąłjeszcześ nie polował na tubylców powiedział bathcatkto tak mówi?wiemtoadvine milczałzobaczysz jakie żwawe z nich ludkipodobnovandiemenlander się
widok ofiarowywanych kwiatów i napitków poganiając obdartych najemników przez plac gdzie woda pluskała w fontannie a próżniacy wylegiwali się na ławach wyciosanych z białego porfiru przy pałacu gubernatora i katedrze gdzie na zakurzonych gzymsach i we wnękach rzeźbionej fasady obok posągu chrystusa i apostołów rozsiadły się sępy jak kapłani we własnych ciemnych szatach liturgicznych
komory bębenka i wziął prochownicę od speyerasolidna sztuka rzucił ktośzaładował odprzodowo wsunął kulę i docisnął ją pobojczykiem dźwigniowym pod lufą gdy wszystkie komory były zapełnione nałożył kapiszony i rozejrzał się oprócz handlarzy i
uśmiechnął wiele się zmieniło powiedział jak pierwszy raz się znalazłem w tym kraju to dzicy z san saba ledwo co widzieli białego przyjeżdżali do naszych obozowisk dzieliliśmy się z nimi żarciem a oni nie mogli oczu oderwać od naszych noży drugiego dnia przyjechali z całym tabunem koni żeby z nami handlować nie wiedzieliśmy czego chcą mieli własne noże takie jakie mieli ale widzisz chodziło
kontuarze i przeciągnął rozczapierzoną dłonią po włosachdawaj coś takiego żeby było najmniejsze ryzyko ślepoty i śmiercicómo?wskazał kciukiem swoje gardło co masz do picia? spytałbarman obrócił się i popatrzył na trunki wydawało się że nie jest pewien czy cokolwiek odpowiada ich wymaganiommeskal?pasuje nam?serwuj powiedział bathcatbarman nalał z glinianego dzbana porcje
trzymając je za jeden róg zaczęła się ślizgać po piasku żongler stawiał małe kroki kobieta miała zacięte spojrzenie w blasku ognia na oczach kompanii cała czwórka uczepiona furczącego płótna została porwana w mrok poza zasięg światła wprost na smaganą wiatrem pustynię niczym suplikanci u rąbka szaty jakiejś dzikiej i gniewnej boginiwartownicy
kobieta zaczęła zawodzićwstałwysunęła szczękę bełkocząc do nocykaż się jej zamknąć powiedział glantonla carozza la carozza dobiegało spośród tumultu invertido carta de guerra de venganza la ví sin ruedas sobre un rio obscuroglanton krzyknął na nią i zamilkła jakby go usłyszała ale tak nie było wydawało się że w swojej
no i też zdechli nigdy nie myślałem że sam się tu znajdęsiedzieli ze skrzyżowanymi nogami przy blasku świec jedząc palcami z glinianych misek dzieciak podniósł głowę wskazał miskęco to? spytałnajprzedniejsza wołowina synu z corridy dostajesz to w niedzielę wieczórlepiej żuj porządnie nie daj pokazać po sobie żeś słabyżuł żuł i opowiedział im o
rozpościerający ramiona w wyrazie osobliwej życzliwości podczas gdy wokół trzepotały na wietrze nanizane na sznurkach wysuszone skalpy zgładzonych indian rozwiane zmatowiałe długie włosy jak włókna niektórych form podwodnego życia
o to że nigdy wcześniej nie widzieli pokrojonych kości w żarciutoadvine zerknął na czoło mężczyzny ale kapelusz opadał mu prawie na oczy vandiemenlander uśmiechnął się i przesunął lekko kapelusz kciukiem do góry otok odcisnął się na czole jak blizna jednak innych piętn nie było tylko na wewnętrznej stronie przedramienia miał wytatuowany numer który toadvine
spotkaniu z komanczami a oni żuli słuchali i kiwali głowamirad jestem że ominął mnie ten taniec powiedział weteran bo te komancze to straszliwie okrutne skurwysyny znałem takiego jednego był z llano blisko holenderskich osad złapali go zabrali mu konia i wszystko zostawili żeby wracał piechotą sześć dni później doczołgał się goły do fredericksburga a wiecie co się okazało że mu zrobili? oderżnęli podeszwy
widział u niego w łaźni w chihuahua a potem znów zobaczy gdy będzie odcinał jego tułów z przekłutymi piętami z gałęzi drzewa na odludziu primeria alta jesienią tego samego rokuprzedzierali się wśród opuncji i miękolczy karlim lasem ciernistych roślin przez kamienny rozstęp w górach i dalej w dół między kwitnącą bylicą i aloesem przecięli szeroką
do trzech pogiętych blaszanych kubków i przesunął je ostrożnie po blacie jak warcaby po planszycuánto? spytał toadvinetamten miał przestraszoną minę seis?seis czego?mężczyzna pokazał sześć palcówcentavos powiedział bathcattoadvine odliczył miedziaki na barze opróżnił swój kubek i znów zapłacił kiwnął palcem wskazując wszystkie trzy kubki dzieciak wziął swój wypił do dna i odstawił trunek miał zjełczały kwaśny
stwardniała skóra grzechocząca o kamienieprzy wejściu do kościoła minęli dziadów wyciągających szkieletowate dłonie okaleczonych smutnookich żebraków w łachmanach i dzieci śpiące w cieniu o beznamiętnych buziach upstrzonych przez muchy pociemniałe miedziaki w kubkach wyschnięte oczy ślepców pisarze urzędowi przykucnięci obok schodów z piórami kałamarzami i miseczkami
kupujących po dziedzińcu wałęsało się kilka zwierząt gospodarskich spojrzenie glantona padło wpierw na kota który właśnie w tej chwili ukazał się na wysokim murze z drugiej strony cichy jak osiadający ptak odwrócił się aby przemknąć między kawałkami szkła osadzonymi w szczycie muru glanton wysunął dłoń z ogromnym rewolwerem i odciągnął kurek martwą ciszę rozdarł donośny huk kot jakby zniknął nie było
równinę porośniętą pustynną trawą usianą juką na stokach piętrzyły się szare kamienne ściany ciągnące się wzdłuż grani aż po step gdzie leżały w postaci rozkruszonych zwałów nie odpoczęli w południe nie odbyli sjesty bawełniane oko księżyca rozsiadło się w biały dzień w gardzieli pośród gór na wschodzie a oni wciąż jechali gdy wyprzedziło ich na swym północnym południku rysując na równinie poniżej
smak zalatywał lekko kreozotem dzieciak stał tak samo jak pozostali odwrócony plecami do baru i rozglądał się po sali w kącie po drugiej stronie mężczyźni grali w karty przy blasku pojedynczej łojowej świecy pod ścianą naprzeciwko siedziały w kucki postacie którym światło było obce przyglądały się amerykanom beznamiętniemożecie sobie zagrać powiedział toadvine w cztery karty po ciemku z bandą czarnuchów podniósł kubek wysuszył go
zobaczyli jak namiot odfruwa z furią w noc kuglarze wrócili kłócąc się między sobą a mężczyzna znów poszedł na skraj poświaty i spojrzał we wściekłą czerń przemówił do niej wygrażał pięścią i zrezygnował dopiero wtedy gdy kobieta wysłała po niego chłopca usiadł wpatrując się w płomienie
krzyknął glanton wyciągając rewolwercarozza de muertos llena de huesos el joven quéniby wielki ociężały dżin sędzia przeszedł przez ogień wyłaniając się z płomieni jakby zamieszkiwał ich żywioł objął ramieniem glantona ktoś zerwał kobiecie chustkę z oczu i przepędzono ją razem z żonglerem kuksańcami a gdy kompania położyła się spać i mały ogień huczał w
stóptoadvine pokręcił głową wskazał weterana szczurodziad ich zna powiedział dzieciakowi bił się z nimi co nie dziadu?weteran machnął ręką ubiłem paru co nam konie kradli nic więcej pod saltillo wielka mi rzecz tam niedaleko była taka jaskinia co w niej lipanowie chowali swoich zmarłych leżało tam chyba z tysiąc indian w najlepszych strojach i kocach i w ogóle z łukami i nożami i co tam
odstawił na bar i policzył pozostałe monety z półmroku przydreptał do nich mężczyzna pod pachą trzymał butelkę postawił ją ostrożnie na kontuarze razem ze swoim kubkiem i odezwał się do barmana a ten przyniósł mu dzban z wodą mężczyzna obrócił dzban aż ucho znalazło się po jego prawej stronie i spojrzał na dzieciaka był stary i miał na głowie kapelusz z płaskim denkiem jakie
piasku trędowaci jęczący po ulicach i wyliniałe psy sama skóra i gnaty sprzedawcy tamale i staruchy o ciemnych twarzach udręczonych jak ten kraj siedzący w rynsztokach przy ogniskach na których skwierczały i pluły tłuszczem pasy sczerniałego mięsa niewiadomego rodzaju małe sieroty wszędobylskie jak gniewne karły i głupcy i zaślinieni pijacy wymachujący
niebieską kameę przedstawiającą strasznych pielgrzymów którzy przy szczęku ekwipunku sunęli na północnoc spędzili w zagrodzie przy hacjendzie gdzie przez cały czas doglądali ognisk płonących na tarasach i dachach dwa tygodnie wcześniej została tutaj wymordowana własnymi motykami a potem częściowo pożarta przez świnie gromada campesinos apacze zaś którzy tego dokonali spędzili cały inwentarz zdolny do
wędrówki i znikli między wzgórzami glanton kazał zarżnąć kozę w zagrodzie konie płoszyły się i dygotały na ten widok a mężczyźni przykucnęli w migoczącym blasku ognisk upiekli mięso zjedli je nadziewając na noże wytarli palce we włosy i zawinęli się do snu na klepiskuo zmierzchu trzeciego dnia wjechali do
rękami na małych jarmarkach metropolii a jeńcy minęli hekatombę na straganach rzeźników duszna woń tam gdzie wywieszono flaki teraz czarne od much wielkie czerwone płaty mięsa ciemniejące wraz z upływem dnia oskrobane nagie czaszki krów i owiec o niebieskich patrzących dziko oczach i sztywne ciała saren pekari kaczek przepiórek i papug wszelka dziczyzna z całego kraju wisząca
krwi ani krzyku po prostu przepadł bez śladu speyer zerknął niepewnie na meksykanów patrzyli na glantona ten znów odciągnął kurek i wycelował w rogu dziedzińca stało stadko kur które zastygły nerwowo w trakcie dziobania zakurzonej ziemi z przekrzywionymi łebkami z lufy ryknęło i jeden z ptaków rozpadł się w chmurze piór pozostałe zaczęły
rzadko widywało się wtedy w tym kraju a ubrany był w brudne kalesony z białej bawełny i koszulę huaraches które miał na nogach wyglądały jak wyschnięte sczerniałe ryby przywiązane do podeszew jego stópjesteście teksas? spytałdzieciak spojrzał na toadvine’ajesteście teksas ja byłem teksas trzy roki podniósł
miasteczka corralitos konie szurały kopytami w spiekłym popiele a słońce przeświecało na czerwono przez dym na tle popielatego nieba ciągnęły się rzędem kominy w mroku schodzącym ze wzgórz jarzyły się koliste ognie w ceramicznych piecach za dnia padało i rozświetlone okna małych domków z gliny odbijały się teraz w kałużach na zalanej drodze z której podniosły się
rękę palec wskazujący miał obcięty przy pierwszym knykciu więc być może pokazywał im co mu się przydarzyło w teksasie albo pokazywał na palcach liczbę lat opuścił rękę odwrócił się do kontuaru nalał sobie wina do kubka wziął dzban i rozcieńczył wino odrobiną wody wypił i odwrócił się do toadvine’a miał cienkie białe bokobrody sięgające
mieli z paciorkami meksykanie pokradli wszystko rozebrali ich do gołego wzięli co się dało całych indian pozabierali do domu i postawili ich sobie w kącie ślicznie wystrojonych ale zaczęli się psuć jak ich zabrano z tego powietrza w jaskini no i trzeba było ich wyrzucić na samym końcu wlazło tam paru amerykanów i oskalpowali tych co jeszcze zostali i chcieli sprzedać te
podbródka wytarł je teraz wierzchem dłoni po czym znów podniósł wzrokjesteście sociedad de guerra contra los barbarostoadvine nie miał pojęcia wyglądał jak nieokrzesany rycerz otumaniony przez trollastarzec przyłożył wyimaginowany karabin do ramienia i wydał z siebie odgłos strzału popatrzył na amerykanów wy zabijać apacze no?toadvine
ociekające wodą duże wieprze jęczące na widok nadjeżdżających koni jak durne demony wygnane z bagien domy miały otwory strzelnicze i szańce a powietrze przesycały opary arszeniku ludzie wyszli na ulice żeby zobaczyć teksańczyków jak ich nazywano i stanęli uroczyście
rodzina zaś się rozpakowywała patrzyli na niego niepewnie glanton też na niego patrzyłpajac powiedziałżongler podniósł wzrok wskazał siebie palcemtak tywstał i przydreptał do glantona ten palił cienkie czarne cygaro spojrzał na żongleraprzepowiadasz przyszłość?mężczyzna miał rozbiegane oczy cómo? spytałglanton włożył cygaro do ust i zaczął naśladować dłońmi rozdawanie kart la baraja rzekł para adivinar la suerteżongler zamachał
wzdłuż trasy ich przejazdu z lękiem z zadziwieniem zauważając najmniejszy gestrozłożyli się obozem na rynku osmolili pnie topól ogniskami i spłoszyli śpiące ptaki a płomienie rozświetlały udręczone miasto aż po jego najciemniejsze zakamarki przyciągając nawet ślepców którzy dreptali z rękami wyciągniętymi przed
>>214766000zostaw nagaciarza
>>214769649loda mu jeszcze zrob
>>214766221>>214766297>PO PROSTU
>>214769660z przyjemnością
>>214769733pedale jebany
cieć wyczyścił i jest miejsce w tej
>>214769995widzę dokładnie zero (0) usuniętych postów bo wszystkie miałem wyfiltrowane JAHAHAHAHA
>https://www.youtube.com/watch?v=nbbMyc4B8-4>>214770028baza wyfiltrowywacz
nie chce juz kurwa zyc jap ierdole jaj kuzrneimgoe jap ieniredole ja nie mam pco okruwa zyc japierdole jaj kuzneimgeoajpeirdolej jakuzenigmmeo
rozkurwsie sie kurwa jpeirdole jaj ukzurneigmeo
szybko. ide jutro do pracy ale nie chce mi sie myć. czy mam walić konia czy nie?
japierdolejaj ja nie chce juzkurwa zycj paierdoloe
w odległości ćwierci mili pięciu lub sześciu a ich okrzyki brzmiały słabo i żałośnie glanton oparł karabin na zgięciu ręki założył jeden kapiszon obrócił lufy i założył drugi cały czas wpatrzony w apaczów webster zsunął się z konia wyjął stempel przyklęknął na jedno kolano wbił stempel w
płomieni zabłysły jego mokre zęby dzieciak chwycił drugi raz i znów zaczął pchać brown któremu na szyi wystąpiły żyły grubości sznura wysyłał jego duszę do piekła przy czwartej próbie grot strzały przebił skórę na udzie i krew splamiła ziemię dzieciak usiadł w kucki
zwiastowali idący przodem dwaj werbliści jeden skretyniały obaj bosi oraz trębacz maszerujący z ręką uniesioną nad głową w wojskowym geście dmący bez ustanku w tym stylu wjechali przez wysoką bramę pałacu gubernatorskiego przez wytarte kamienne progi wprost na dziedziniec gdzie pozbawione podków omiecione kopyta koni najemników zastygły na bruku z
osobliwym szylkretowym grzechotemkiedy na kamieniach przystąpiono do liczenia wysuszonych skalpów dokoła zaczęły się cisnąć setki gapiów żołnierze z muszkietami powstrzymywali napór tłumu a dziewczęta patrzyły na amerykanów wielkimi ciemnymi oczami wyrostki podczołgiwały się do przodu żeby dotknąć przerażających trofeów naliczono sto
i otarł czoło rękawem koszulibrown wypuścił pas z ust przeszła? spytałprzeszłaa ostrze? gdzie ostrze? no mówże człowiekudzieciak wyjął nóż umiejętnie odciął grot i podał go brownowi ten przysunął go do ognia i się uśmiechnął zakrwawiony grot zrobiony z wyklepanego kawałka miedzi był pogięty w miejscach mocowania na drzewcu ale pozostał
rozkwueisie sie kurwa jap ierdole
piach na sztorc i oparł karabin czółenkiem o pięść którą na nim zacisnął broń miała przyśpiesznik podwójnego spustu odciągnął tylny cyngiel i przyłożył kolbę do policzka uwzględnił siłę wiatru blask słońca po drugiej stronie srebrnej muszki dodał wysokości i wypalił glanton
dwadzieścia osiem skalpów i osiem głów na dziedziniec wmaszerował porucznik gubernatora wraz ze swym orszakiem by powitać przybyłych i podziwiać ich dzieło obiecano im pełną zapłatę w złocie podczas kolacji którą na ich cześć zamierzano wydać wieczorem w hotelu riddle’a i stephensa na co amerykanie poczęli wiwatować i ponownie wsiedli na koń
całydzielny chłopak będzie jeszcze z ciebie niezgorszy łapiduch teraz wyciągajdzieciak wyjął zręcznie drzewce strzały z nogi a brown osunął się na ziemię upiornie kobiecym ruchem świszcząc chrapliwie przez zęby leżał przez chwilę a potem usiadł wziął strzałę od dzieciaka wrzucił ją do ogniska wstał i poszedł przygotować sobie
a na co mi ta szklankawalę prosto z butelki
posłaniegdy dzieciak wrócił na swój koc eks-ksiądz nachylił się do niego i szepnął mu do ucha:głupcze bóg nie będzie cię kochał w nieskończonośćdzieciak odwrócił się i spojrzał na niegonie wiesz że wziąłby cię ze sobą? wziąłby cię chłopcze jak oblubienicę do ołtarzaniedługo po północy podnieśli się i ruszyli dalej glanton kazał rozpalić duże ogniska po czym odjechali a
nadbiegły stare kobiety w czarnych szalach by ucałować rąbki ich cuchnących koszul wznosząc małe ciemne dłonie w geście błogosławieństwa jeźdźcy zawrócili wycieńczone wierzchowce i przecisnęli się przez hałaśliwą ciżbę na ulicęskierowali się do łaźni
siedział nieruchomo w pustej przestrzeni rozległ się głuchy martwy trzask uniosła się smuga dymu przywódca grupy na wzniesieniu osadził wierzchowca a potem zachwiał się w siodle i runął na ziemięglanton wydał okrzyk radości i zaszarżował czterech mężczyzn ruszyło za nim wojownicy na pagórku zeskoczyli z koni żeby podnieść rannego glanton obrócił się w siodle nie spuszczając wzroku z indian i
płomienie oświetlały ziemię dokoła ciemne sylwetki pustynnych roślin pląsały po piaskach jeźdźcy tratowali własne wiotkie migotliwe cienie aż wreszcie wchłonął ich mrok którym się stalikonie i muły rozbiegły się po stepie całe mile na południe więc zapędzili je z powrotem do stada sieroce błyskawice wyłuskiwały z nocy ciemne łańcuchy gór na krańcu świata a
publicznej gdzie jeden po drugim weszli do wody każdy bielszy od poprzednika każdy wytatuowany napiętnowany albo zszyty wielkie fastrygowane szramy pochodzące bóg wie skąd spod ręki jakich barbarzyńskich chirurgów znaczące klatki
wstał z miejsca sędzia po czym wprowadził muzykantów z instrumentami do sąsiedniej sali balowej gdzie pod ścianami siedziały już na ławkach damy po które posłano wachlujące się bez wyraźnej trwogiamerykanie ruszyli na parkiet pojedynczo parami i w grupkach krzesła odsunięte albo przewrócone pozostawione tam gdzie upadły w całej sali zapalono lampy ścienne z blaszanymi
z przodu kłusowały po równinie na wpół dzikie konie w błękitnym stroboskopowym świetle jak drżące rumaki wywołane z otchłaniw szarudze świtu oddział we krwi i łachmanach wiozący skórki z makabrycznych łowów nie przypominał zwycięzców ale udręczoną ariergardę jakiejś
piersiowe i brzuchy niczym ślady po przemarszu gigantycznych stonóg niektórzy oszpeceni bez oka albo palców na czołach i ramionach wypalone litery i cyfry jakby byli towarem przeznaczonym do inwentaryzacji klientela obu płci usunęła się pod ściany patrząc jak woda zmienia się w rozrzedzoną breję z krwi i
zwierciadłami a zgromadzeni uczestnicy bankietu rzucali krzyżujące się cienie łowcy skalpów szczerzyli się do dam ssąc zęby wyglądając prostacko w kusych ubraniach uzbrojeni w noże i rewolwery z szaleństwem w oczach sędzia toczył gorączkową rozmowę z muzykantami i po chwili kapela zaintonowała kadryla rozpoczęło się wielkie kołysanie i tupanie nogami a sędzia uprzejmy i szarmancki z
brudu i nikt nie mógł oderwać oczu od sędziego który rozebrał się jako ostatni i obszedł łaźnię dokoła królewskim krokiem z cygarem w ustach sprawdzając wodę zaskakująco drobną stopą jaśniał jak księżyc tak był blady a na całym
jego ogromnym ciele nie było widać ani jednego włoska w żadnym zakamarku ani choćby w wielkich dziurkach od nosa ani na piersi ani w uszach żadnych kłaczków nad oczami czy na powiekach olbrzymia lśniąca kopuła jego nagiej czaszki wyglądała jak czepek do kąpieli naciągnięty ponad ogorzałą twarz i szyję gdy niedźwiedzia postać zsunęła się do basenu poziom wody dostrzegalnie się podniósł a sędzia zanurzywszy się aż po oczy
popatrzył wokół z wyraźnym zadowoleniem z lekko zmrużonymi powiekami jakby się uśmiechał niczym blady i spuchnięty manat pod powierzchnią bagna podczas gdy za małym osadzonym blisko głowy uchem tuż nad taflą wody delikatnie kopciło cygarona glinianych kafelkach z tyłu kupcy zaczęli już wykładać towary komplety ubrań europejskiego wyrobu i kroju koszule z kolorowego jedwabiu i mechate kapelusze z bobrowych skórek eleganckie hiszpańskie
podał karabin najbliższemu jeźdźcowi był nim sam tate który odebrał broń i tak ostro osadził konia że zwierzę o mało się nie wywróciło glanton gnał z pozostałymi trzema a tate oparł karabin na stemplu przykucnął i strzelił koń na którym
buty laski o srebrnych główkach i palcaty siodła ze srebrnymi okuciami i rzeźbione fajki małe pistoleciki i zestaw szpad z toledo o rękojeściach z kości słoniowej i pięknie kute noże a fryzjerzy stawiali fotele dla gości wykrzykując nazwiska znanych klientów którym świadczą usługi a każdy z tych
wyniszczonej armii wycofującej się przez południki chaosu i zatwardziałej nocy – konie się potykały zmorzeni snem ludzie kiwali się w siodłach wykluty dzień odsłonił dokoła tę samą jałową ziemię co przedtem a na północy wznosił się cienkimi nieruchomymi smugami dym z nocnych ognisk
naturalną swobodą przeprowadził jedną później drugą damę przez zawiłości tańca o północy gubernator pożegnał towarzystwo muzykanci zaczęli się wymykać z sali ślepy uliczny harfiarz stał przerażony na stole biesiadnym pośród kości i tac a między tańczących wmieszała się banda kurew o trupim wyglądzie niedługo potem wybuchła strzelanina z rewolwerów a pan riddle który pełnił w mieście
równie odległy wydawał się blady kurz wzbijany przez nieprzyjaciół którzy zamierzali tropić ich aż do bram miasta wlekli się więc w narastającym upale popędzając przed sobą oszalałe koniepóźnym rankiem ugasili pragnienie mętną wodą z dołu nad którym przeszło trzysta zwierząt odpędzali je od wody zsiadali z wierzchowców żeby napić się z kapeluszy a potem pojechali dalej korytem wyschniętego
przedsiębiorców zapewniał o możliwości udzielenia kredytu na najbardziej dogodnych warunkachgdy jeźdźcy szli przez plac wystrojeni w nową galanterię kilku w surdutach z rękawami ledwo sięgającymi łokci na żelazny treliaż altany nawlekano właśnie
rolę amerykańskiego konsula zszedł by upomnieć hulaków został jednak przepędzony wszczynano bójki łamano meble wymachiwano nogami od krzeseł i kandelabrami dwie kurwy sczepione w walce przechyliły się na kredens i upadły na podłogę wśród huku rozbijanych kieliszków jackson wyskoczył na ulicę z rewolwerami w obu dłoniach zaklinając się że o d s t r z e l i dupę jezusowi chrystusowi temu białemu skurwielowi na długich nogach o świcie
skalpy niczym ozdoby z myślą o jakimś barbarzyńskim święcie odcięte głowy zatknięto na palach powyżej latarni i teraz kontemplowały zapadniętymi pogańskimi oczami wysuszone skóry swych pobratymców i przodków wywieszone na kamiennej fasadzie katedry grzechoczące cicho na wietrze potem gdy zapalono latarnie w
posadzono rannego wodza potknął się ale pędził dalej tate obrócił lufy wystrzelił drugi raz i zwierzę zaryło w ziemię apacze zahamowali krzycząc przenikliwie glanton nachylił się i zaszeptał swemu rumakowi do ucha indianie wsadzili wodza na grzbiet innego wierzchowca i znów ruszyli okładając końskie zady glanton wyciągnął rewolwer i zamachał nim do jadących za nim ludzi a wtedy jeden zatrzymał się zeskoczył na ziemię padł
łagodnej poświacie wyglądały jak tragiczne maski a kilka dni później były już upstrzone na biało i całkiem strędowaciałe od odchodów ptaków które na nich przesiadywałytenże angel trias gubernator stanu w młodości wysłany został za granicę do szkół był więc człowiekiem oczytanym w dziełach klasycznych i znawcą języków obcych
był też nietuzinkowym mężczyzną i wydawało się że prymitywni wojownicy których najął do obrony swojego terytorium rozpalali w nim jakieś ciepło gdy porucznik zaprosił glantona i jego oficerów na kolację ten odparł że on i jego ludzie nie jadają osobno porucznik ustąpił z uśmiechem a trias zachował się podobnie stawili się w należytym porządku
płasko na brzuch wydobył i odbezpieczył rewolwer zdjął pobojczyk wbił go w piach chwycił broń oburącz i wycelował z podbródkiem zagrzebanym w ziemi uciekający znajdowali się w odległości dwustu jardów po drugim strzale koń wodza wierzgnął a wojownik który z nim jechał wyciągnął ręce żeby przejąć cugle próbowali w pędzie zdjąć wodza z trafionego zwierzęcia gdy nagle padłoglanton pierwszy dopadł umierającego uklęknąwszy tulił tę obcą
ogoleni i ostrzyżeni wystrojeni w nowe buty i ubrania delawarowie osobliwie surowi i groźni we frakach wszyscy zgromadzeni wokół stołu na którym stała przygotowana dla nich zastawa podano cygara do kieliszków nalano sherry a gubernator
strumienia kopyta stukające po kamienistym gruncie suchych skałach i głazach ziemia znów czerwona i piaszczysta wszechobecne góry pokryte rzadką trawą porośnięte ocotillo i dasylirionem wiekowe agawy kwitnące jak fantasmagorie w krainie maligny nocą wysłali paru
sylwetki nieprzytomnych opojów chrapały pośród ciemnych rozbryzgów krzepnącej krwi bathcat i harfiarz spali w objęciach na stole rodzina złodziei zakradła się na to pobojowisko żeby przetrząsnąć śpiącym kieszenie a na ulicy przed wejściem dopalało się ognisko które strawiło większość hotelowych meblisceny takie i podobne powtarzały się noc w noc mieszkańcy udali się z petycją do gubernatora lecz był on jak uczeń czarnoksiężnika – mógł
jeźdźców na zachód żeby rozpalili ogniska na prerii a reszta oddziału ułożyła się w mroku do snu podczas gdy nad głowami pośród gwiazd bezgłośnie kursowały nietoperze kiedy wyruszali rankiem było wciąż ciemno a konie ledwo trzymały się na nogach dzień przyniósł groźbę szybko nadciągającej pogoni nazajutrz o świcie stoczyli z indianami pierwszą potyczkę i walczyli z nimi przez kolejne osiem dni
skłonić skrzata do wypełnienia swej woli nie umiał go jednak zmusić by zaprzestał działania łaźnie przemieniły się w burdele wypłoszona klientela znikła stojąca na placu fontanna z białego kamienia zapełniała się nocą nagimi pijanymi mężczyznami wystarczył widok dwóch najemników by kantyny pustoszały w
wyprężywszy się u szczytu biesiadnego stołu wygłosił powitanie i wydał szambelanowi rozkaz aby spełniono każde życzenie gości usługiwali im żołnierze którzy przynosili dodatkowe kieliszki serwowali wino i przypalali cygara od ogarka w srebrnej oprawce zrobionej
płaczę bo musząc wyprowadzić się od mieszkania i być mieszkać z tatą najwyraźniej nie mógłbym wziąć ze mną kota z powodu złych psów według taty mam go oddać
wyłącznie do tego celu sędzia przybył jako ostatni ubrany w dobrze skrojony garnitur z niewybielonego lnu uszyty na miarę tego samego popołudnia co pochłonęło całe bele materiału i wysiłek brygady krawców stopy miał obute w pięknie wyglansowane kamasze z szarej giemzy a w ręku trzymał panamę tak umiejętnie zrobioną z dwóch identycznych mniejszych kapeluszy że prawie nie było widać ściegówkiedy sędzia wreszcie się zjawił
barbarzyńską głowę na udach niczym makabryczny pielęgniarz z jakiegoś koszmaru odpędzając pozostałych indian rewolwerem krążyli przez chwilę po równinie potrząsając łukami puszczając parę strzał w jego kierunku a potem zawrócili i odjechali z piersi wodza buchała krew skierował do góry gasnące oczy które już się
trias zajął już swoje miejsce ale gdy tylko go zobaczył wstał ponownie i serdecznie uścisnął mu dłoń a potem posadził go po prawej stronie i od razu wdał się z nim w rozmowę w języku którego nikt z obecnych na sali nie rozumiał z wyjątkiem paru ohydnych epitetów przywleczonych z północy eks-ksiądz usiadł naprzeciw dzieciaka i uniósłszy brew ruchem oczu wskazał szczyt stołu dzieciak w pierwszej w swym życiu wykrochmalonej
koszuli i pierwszym fularze siedział niemo jak manekin krawieckikolacja już się rozpoczęła i po kolei wjeżdżały potrawy ryby drób i wołowina krajowa dziczyzna i pieczone prosię na tacy rondelki smakołyków desery butelki wina i koniak z winnic w el paso zaintonowano
i nocy – na równinie i pośród skał w górach zza murów i z dachów opuszczonych hacjend – i nie stracili ani jednego człowiekatrzeciej nocy przycupnęli za osłoną starych murów z osuwającego się błota a ognie nieprzyjaciół zapłonęły na pustyni prawie milę dalej sędzia siedział z indiańskim chłopcem który obserwował
zaszkliły naczynia włosowate pękały w obu tych ciemnych kałużach pływało idealne małe słońceglanton wrócił do obozu na czele małego oddziału z głową wodza uwiązaną u pasa za włosy mężczyźni nawijali skalpy na rzemienie a część zamordowanych miała wycięte na plecach wielkie płaty skóry z których zamierzano zrobić pasy i uprząż zabity meksykanin mcgill został oskalpowany krwawe czaszki już czerniały
patriotyczne toasty adiutanci gubernatora wznieśli kieliszki na cześć waszyngtona i franklina amerykanie odpowiedzieli litanią nazwisk bohaterów swojej ojczyzny wszystkim im obca sztuka dyplomacji podobnie jak postacie z panteonu siostrzanej republiki
wszystko czarnymi jagodowymi oczami a kilku z nich zaczęło się z nim bawić przy ognisku i go rozśmieszać dali mu mięso więc żuł patrząc posępnie na rosłe postacie kręcące się dokoła okryli go kocem a rankiem gdy mężczyźni siodłali konie sędzia bujał go na kolanie toadvine widział ich razem kiedy przechodził obok a gdy wrócił dziesięć minut później z osiodłanym koniem dziecko już nie żyło sędzia zaś zdjął mu
węglem mejor los indios wieczorem ulice świeciły pustkami i nie było paseos a zabarykadowane w domach młode dziewczęta już się nie pokazywałypiętnastego sierpnia wyjechali tydzień później oddział poganiaczy bydła doniósł że opanowali miasteczko coyame położone osiemdziesiąt mil na północny wschódkilka lat wcześniej gómez i jego banda nałożyli na miejscowość coyame coroczną kontrybucję
zaczęli jeść i jeść nie przestawali aż opróżniono wpierw kuchnię potem spiżarnię hotelu w miasto posłano kurierów po więcej ale i to zniknęło wysłano ich zatem jeszcze raz aż wreszcie hotelowy kucharz zatarasował drzwi własnym ciałem a usługujący żołnierze po prostu rzucali na stół wielkie tace ciast i smażonych mięsnych obrzynków kręgi sera i wszystko co udało im się znaleźćgubernator postukał w kieliszek i
wstał by przemówić staranną angielszczyzną ale nażarci i bekający najemnicy wołali cały czas o trunki łypiąc dokoła kilku wciąż wykrzykiwało toasty które przemieniły się teraz w obsceniczne obietnice składane uroczyście kurwom z różnych południowych miast wprowadzonego intendenta powitały wiwaty gwizdy i wzniesione kufle glanton odebrał od niego długi
w słońcu większość szałasów doszczętnie spłonęła a ponieważ znaleziono trochę złotych monet kilku jeźdźców rozkopywało nogami dymiące popioły glanton sklął ich po czym wziął włócznię i zatknął na niej głowę wodza aż kiwała się i podrygiwała jak tykwa w
płócienny wór z herbem stanu i przerywając gubernatorowi w pół słowa podniósł się wysypał złoto na stół między kości łupiny i kałuże rozlanego wina i w doraźnym trybie podzielił stos ostrzem noża tak że każdy najemnik dostał przyrzeczoną część i na tym sprawę zakończono w kącie kapela ludowa uderzyła w smętne tony i pierwszy
>>214770449>wyprowadzić się od mieszkania*wyprowadzić się z mieszkania>i być mieszkać być jest tutaj niepotrzebnegdzie są te złe psy?
skalp toadvine przystawił lufę rewolweru do wielkiej kopuły jego głowyniech cię szlag holdenalbo strzelaj albo to zabieraj decyduj się szybkotoadvine zatknął rewolwer za pas sędzia uśmiechnął się i wytarł skalp o nogawkę spodni potem wstał i się
karnawale i jeździł dokoła skrzykując wszystkich nawołując żeby zagnali konie i ruszali w drogę zawrócił i zobaczył sędziego siedzącego na ziemi sędzia zdjął kapelusz i pił wodę ze skórzanego bukłaka spojrzał na glantonato nie onco nie on?sędzia
odwrócił po kolejnych dziesięciu minutach znów gnali po prerii umykając przed apaczamipiątego dnia po południu przekroczyli stępem suchą nieckę pędząc przed sobą konie indianie z tyłu w zasięgu strzału wołający do nich po hiszpańsku od czasu do czasu ktoś z oddziału zsiadał z karabinem i wyciorem
kiedy więc przybył glanton ze swoimi ludźmi powitano ich jak świętych kobiety biegły obok koni żeby dotykać butów najemników wciskano im różne podarki aż każdy wiózł zawstydzający plon melonów wypieków i spętanych kurcząt upchany przy łęku
>>214770449cicho morde
ruszył podbródkiem no tamtenglanton przekręcił drzewce głowa z długimi ciemnymi kosmykami obróciła się twarzą do niegoa kto to według ciebie jak nie on?sędzia wzruszył ramionami to nie gómez znów wskazał podbródkiem trofeum ten dżentelmen to sangre puro a gómez to meksykaninale nie czysty meksykaninnie można być czystym meksykaninem tak jak nie można być czystym kundlem to nie gómez
a wtedy indianie pierzchali jak przepiórki miotając się na koniach i kryjąc za nimi na wschodzie widać było drżące w upale cienkie białe mury hacjendy i cienkie zielone sztywne drzewa wznoszące się zza nich jak scena w dioramie godzinę później popędzili konie – teraz około stu – wzdłuż murów i dalej wydeptanym szlakiem w kierunku źródła wody wyjechał im
widziałem gómeza i to nie ona ujdzie jako on?nieglanton spojrzał na północ a potem na sędziego nie widziałeś mojego psa?sędzia pokręcił głową zamierzasz gnać to stado?tak chyba że ktoś mi je zabierzeto może nastąpić bardzo szybkomoże i takile czasu według ciebie potrzeba dzikusom żeby się pozbierać?glanton splunął to nie było pytanie więc nie odpowiedział gdzie twój koń?
>>214770532szczekać
na spotkanie młody mężczyzna i powitał ich oficjalnie po hiszpańsku nikt mu nie odpowiedział młody jeździec spojrzał za nieckę na pola pobrużdżone rowami melioracyjnymi gdzie robotnicy w zakurzonych białych ubraniach zastygli z motykami w dłoniach pośród nowej bawełny i kukurydzy wysokiej do pasa popatrzył znów na północny zachód apacze
siodła gdy odjeżdżali trzy dni później ulice były opustoszałe i nawet kundel nie odprowadził ich do bramypociągnęli na północny wschód aż do miasteczka presidio na teksańskiej granicy przekroczyli rzekę i ociekając wodą zapuścili się na ulice była to ziemia na której glanton podlegał aresztowi wyjechał w pojedynkę na pustynię zatrzymał się i
siedemdziesięciu osiemdziesięciu właśnie wyłonili się zza pierwszego rzędu chat podążając gęsiego szlakiem w cieniu drzewpeoni na polu zobaczyli ich niemal w tej samej chwili rzucili narzędzia i puścili się biegiem niektórzy wrzeszczeli inni chwytali się za głowę młody don spojrzał na amerykanów a potem popatrzył jeszcze raz na zbliżających się dzikusów krzyknął coś po hiszpańsku amerykanie minęli źródło zagłębiając się w zagajnik topól
przepadłjak chcesz się zabrać z nami to lepiej szybko znajdź sobie nowego spojrzał na głowę na kiju byłeś jakimś cholernym wodzem powiedział stuknął wierzchowca piętami i ruszył wzdłuż skraju wody delawarowie brodzili w jeziorze szukając
stopami utopionych ciał zatrzymał się na chwilę a potem obrócił konia i przejechał przez splądrowane obozowisko jechał ostrożnie z rewolwerem przy udzie trzymał się śladów ciągnących z pustyni stamtąd skąd przybyli kiedy wrócił miał skalp starca który o świcie wyszedł z zarośliw ciągu godziny wyruszyli w drogę zdążając na południe zostawiając za sobą na
gdy widzieli go po raz ostatni wyciągnął mały pistolet z cholewy buta i odwrócił się w stronę indianwieczorem pociągnęli za sobą apaczów przez gallego gdzie ulice przemieniły się w rynsztoki z błota patrolowane przez świnie i parszywe wyłysiałe psy miasto wydawało się opuszczone
>>214770557co?
młoda kukurydza na polach przy drodze obmyta przez niedawne deszcze prężyła się biała i świetlista odbarwiona przez słońce niemal do przeźroczystości jechali prawie całą noc a nazajutrz indianie wciąż podążali ich ślademwalczyli z nimi znowu w encinillas walczyli z nimi
patrzył razem z koniem i psem na pofałdowany step jałowe pieprzowe wzniesienia i góry na porosłą zaroślami płaską ziemię i równinę ciągnącą się dalej gdzie czterysta mil na wschód znajdowali się jego żona i dziecko których już nigdy nie zobaczy w spalonej piaszczystej niecce z przodu wydłużał
na suchych przełęczach prowadzących do el sauz i na niskich wzgórzach z których widać już było iglice kościelne w mieście na południu dwudziestego pierwszego lipca 1849 roku wjechali do chihuahua witani jak bohaterowie pędząc przed sobą ulicami w kurzu pstrokate konie w pandemonicznych
stratowanym brzegu morze krwi soli i popiołu gnając przodem pół tysiąca koni i mułów sędzia jechał na czele kolumny trzymając przed sobą w siodle osobliwe ciemne dziecko pokryte popiołem miało nadpalone włosy i siedziało w milczeniu jak odmieniec patrząc obojętnie wielkimi czarnymi oczami na przesuwającą się wokół krainę w trakcie jazdy mężczyźni zaczęli czernieć w słońcu z powodu krwi na twarzach i ubraniach
>>214770599pies
>>214770516>być jest tutaj niepotrzebneco z znaczeniem będę mieszkał ale przed tym ,,muszę''>gdzie są te złe psy?tata ma złych psów które będą dręczyły kota
później zbieleli powoli od unoszącego się kurzu i wreszcie kolejny raz przybrali barwę ziemi którą przemierzalijechali przez cały dzień a kolumnę zamykał glanton tuż przed południem dogonił ich pies pierś miał ciemną od krwi glanton posadził go na łęku siodła i wiózł dopóki nie odpoczął w godzinach
błyskach kłów i zbielałych ślepi między kopytami biegali mali chłopcy a zwycięzcy w odrażających łachmanach uśmiechali się spod warstw brudu kurzu i zakrzepłej krwi wioząc na kijach wysuszone głowy nieprzyjaciół w ułudzie kwiatów i muzykixiiiw łaźni • kupcy • trofea wojenne • bankiet • trias • bal • północ • coyame • granica • hueco tanks • masakra tigua
• carrizal • źródło na pustyni • medanos • śledztwo w sprawie zębów • nacori • kantyna • na noże i rewolwery • w góry • zdziesiątkowana osada • lansjerzy • potyczka • pogoń za niedobitkami • równiny chihuahua • rzeź żołnierzy • pogrzeb • chihuahua • na zachódpochód wzbierał za sprawą nowych jeźdźców chłopców na mułach i starych mężczyzn w plecionych kapeluszach oraz delegacji która przejęła schwytane konie i muły i
się jego własny cień nie ruszył za nim zdjął kapelusz żeby wieczorny wiatr ochłodził mu głowę wreszcie włożył go z powrotem odwrócił się i dołączył do oddziałusnuli się po pograniczu tygodniami wypatrując śladów apaczów rozproszeni na równinie poruszali się w nieustannej elizji wyświęceni przedstawiciele teraźniejszości dokonujący podziału zastanego świata i pozostawiający za sobą popioły – wszystko już było i nic już nigdy nie będzie
takie samo jeźdźcy-zjawy bladzi od kurzu anonimowi w niezłomnym upale nade wszystko wydawali się zdani na łaskę losu pierwotni prowizoryczni pozbawieni porządku jak istoty wydobyte z litej skały które – bezimienne i spętane własnymi mirażami – skazane są na niemą wędrówkę niczym gorgony włóczące się po bezludziach gondwany w czasach gdy nie wymyślono jeszcze nazw a jedno było
popędziła je wąskimi ulicami w kierunku areny dla byków gdzie zamierzano trzymać stado obdarci awanturnicy parli dalej kilku z kieliszkami trzymanymi w dłoniach machając przegniłymi kapeluszami do gromadek dam na balkonach podnosząc rozchybotane na kijach głowy z sennymi twarzami na których zastygł wyraz nudy otoczeni tak gęstym zbiegowiskiem że wydawali się awangardą jakiegoś powstania łachmaniarzy które
długiego popołudnia pies dreptał znowu w cieniu wierzchowca a o zmierzchu potruchtał do przodu na równinę gdzie wysokie cienie koni przesuwały się na pajęczych nogach po chaparraluna północy ukazała się cienka linia kurzu oni zaś jechali aż do zmroku a delawarowie zeskakiwali z koni i kładli się z uchem przy ziemi a potem jechali dalej
kiedy zatrzymali się na postój glanton nakazał rozpalić ogniska i opatrzyć rannych na pustyni oźrebiła się jedna z klaczy i wkrótce nowo narodzone stworzenie zawisło nad kupą węgli nadziane na paloverde a między delawarami
wszystkimzabijali dziką zwierzynę i prawem rekwizycji zabierali co potrzeba z puebli i estancias przez które przejeżdżali pewnego wieczoru mając niemal w zasięgu wzroku el paso spojrzeli na północ gdzie zimowali gileños i zrozumieli że tam nie pojadą tej nocy obozowali w hueco tanks skupisku naturalnych skalnych cystern wyrastających z pustyni
niemal w każdym osłoniętym miejscu kamień pokrywały pradawne malowidła sędzia więc szybko stanął pośród nich odrysowując co wyraźniejsze w swoim zeszycie by zabrać wizerunki ze sobą przedstawiały ludzi zwierzęta i łowy zdarzały się też
krążyła tykwa ze zsiadłym mlekiem wytoczonym z jego żołądka z niewielkiego wzniesienia na zachodzie widać było ogniska nieprzyjaciół oddalone o dziesięć mil na północ jeźdźcy siedzieli w sztywnych od krwi ubraniach liczyli skalpy i zatykali je na kije granatowoczarne włosy zmatowiałe i lepkie od zakrzepłej posoki david brown snuł się między tymi rzeźnikami
w łachmanach przycupniętymi dokoła ognisk bo nie mógł znaleźć lekarza w udzie miał strzałę całą do kompletu z piórami a nikt nie chciał jej wyjąć a już najmniej doc irving bo brown nazwał go kiedyś grabarzem i konowałem i odtąd ci dwaj krzywo na siebie
dziwaczne ptaszyska i tajemne mapy i wytwory fantazji tak wybujałej że usprawiedliwiały cały strach i wszystko inne co przepełnia człowieka malowideł tych – z których część zachowała żywe kolory – były setki a jednak sędzia chodził między nimi z dużą pewnością siebie kopiując tylko te które były mu przydatne gdy skończył zostało jeszcze trochę światła wrócił
więc na półkę i posiedział tam chwilę wpatrzony w rysunki na skale potem wstał i kawałkiem odłupanego rogowca starł malowidło aż nie pozostał po nim żaden ślad prócz świeżych rys na kamieniu wziął zeszyt i wrócił do obozurankiem wyruszyli na południe niewiele mówili i nie sprzeczali się między sobą trzy dni później
patrzylichłopaki powiedział brown sam bym się oporządził ale nie mogę jej dobrze uchwycićsędzia spojrzał na niego i się uśmiechnąłpomożesz holden?nie davy nie pomogę ale powiem ci co zrobięniby co?wypiszę ci polisę na życie na wypadek wszelkich nieszczęść prócz stryczkaniech cię piekło pochłoniesędzia zachichotał brown potoczył wzrokiem ludzie nikt mi nie ulży?milczeli
boze czemu nmi knie kchce pomoc prosze pomocy
napadli na grupę pokojowo usposobionych indian tigua obozujących nad rzeką wybijając ich do ostatniegowieczorem poprzedniego dnia przykucnęli dokoła ogniska syczącego cicho w deszczu odlali kule i pocięli owijki jakby o losie tubylców rozstrzygnęła zupełnie inna moc sprawcza jakby ta forma
przeznaczenia wyryta była z dawien dawna w skale dla oczu tych którzy potrafią czytać żaden nie wziął indian w obronę toadvine i dzieciak rozmawiali we dwóch a gdy nazajutrz w południe oddział wyruszył w drogę kłusowali obok bathcata jechali w milczeniu te skurkowańce nikomu nic złego nie robią powiedział toadvine vandiemenlander spojrzał na niego spojrzał na sine litery wypalone na
niech was wszyscy diabliusiadł wyciągnął nogę przed siebie i spojrzał na nią umazany krwią bardziej niż pozostali chwycił drzewce i naparł pot wystąpił mu na czoło drugą ręką trzymał nogę i klął cicho niektórzy na niego patrzyli inni nie dzieciak wstał daj ja spróbujędobry chłopak powiedział brownprzyciągnął sobie siodło
>>214770443>>214770443>>214770443
żeby się oprzeć przesunął nogę w stronę poświaty z ogniska złożył pas na dwoje i trzymając go w rękach syknął do klęczącego przed nim dzieciaka chwyć mocno chłopaku i pchaj prosto potem włożył sobie pas w zęby i się położyłdzieciak ujął drzewce strzały przy samej nodze i naparł całym ciężarem ciała brown uczepił się rękoma ziemi odrzucając głowę na bok a w blasku
>>214770797>>214770760>>214770730debilu>>214770776>>214770776>>214770776>>214770776>>214770776
jego czole i na cienkie tłuste włosy zwisające z głowy pozbawionej uszu spojrzał na naszyjnik ze złotych zębów na jego piersi jechali dalejw rozrzedzonym świetle dnia nadciągnęli w stronę nędznych namiotów sunąc z wiatrem południowym brzegiem rzeki gdzie czuć było dym z ognisk kiedy zaszczekały pierwsze psy glanton dał ostrogę i wypadli zza drzew między suche zarośla długie końskie szyje
wyciągnięte w pyle łapczywie jak ogary w biegu wierzchowce poganiane batami w stronę słońca na którego tle widać było sylwetki kobiet wstających od swych robót płaskie i sztywne przez moment nim do tarła do nich prawda o realności tego piekielnego tętentu w tumanach kurzu stały oniemiałe
i bose ubrane w niewybieloną bawełnę tej krainy ściskały chochle ściskały nagie dzieci po pierwszej salwie kilkanaście z nich skuliło się i osunęło na ziemiępozostałe rzuciły się do ucieczki starcy wymachiwali rękoma dzieci truchtały mrugając w błyskach wystrzałów nadbiegło kilku młodych mężczyzn z napiętymi łukami ale padli od kul a jeźdźcy przetoczyli się przez osadę tratując chaty z trawy i